BOLĄCE CZTERY LITERY I OPANOWANA NOZOFOBIA, CZYLI ULTRA WYWIAD Z DAMIANEM PAZIKOWSKIM

Wywiad z Damianem Pazikowskim, który atakując rekord świata w jeździe 24 h, pobił cztery inne, zostawiając ten jeden, najważniejszy, na kolejne podejście. Ów za rok lub dwa ma smakować jeszcze wyborniej. Zapraszam Was na nieoczywisty wywiad z Damianem, gdzie poruszymy ważne tematy, takie jak ból czterech liter, nozofobię i niechęć do roweru. Rozmawiał Sławek Niciński, zdjęcia Damian Ługowski.
- SN - Damian, po pierwsze – to gratulacje na okoliczność pobicia, potwierdzonych już przez WUCA czterech rekordów Polski, oraz wejścia na podium (trzecia lokata) w przypadku trzech rekordów świata. Przybliż je proszę:
- DP- tak, są to rekordy Polski na: 300 km, 500 km, oraz w segmentach 12 i 24 h.
  - SN – ile czasu trwały treningi, bezpośrednio przygotowujące Cię do bicia rekordu świata ultra pod Przasnyszem? Musiałeś to przecież łączyć z kwestiami organizacyjnymi bicia rekordu. A wiemy, że nie masz dużego doświadczenia, jeśli chodzi o ultra.
- DP – to było ostatnie kilka, ciężkich miesięcy pracy. I było co robić; nie tylko przygotowanie czysto fizyczne do jazdy, ale i częste wyprawy do Przasnysza, tam rozmawiać z urzędnikami, tworzyć pisma, z których nawet wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, uczestnicząc w innych zawodach, a nie tworząc je. Teraz dopiero zderzyłem się z machiną urzędniczą – kwestia sprzątania śmieci na trasie, obstawienia i zabezpieczenia trasy, oświetlenia, wystarczy powiedzieć, że o same sprzątanie drogi musiałem wystosować cztery pisma. Teraz już wiem, skąd biorą się takie kwoty za startowe w innych zawodach… I już się nie dziwię, że Bałtyk Bieszczady kosztował ostatnio 800 zł, jeśli trzeba obskoczyć kilkadziesiąt gmin po drodze… To zaplanowanie trasy, jeżdżenie, sprawdzanie, odwiedzanie; ja samych kursów samochodem do Przasnysza miałem około trzydziestu.
 
- SN – powiedz proszę kilka słów o swojej motywacji do treningów; też o te bardzo długie, których masz dość sporo. Jak sam powiedziałeś, Twoja żona na wieść o tym, że wychodzisz na czterogodzinny trening cieszy się, że tak krótko dziś.
- DP – z roku na rok dokładam obciążeń. Pamiętam kilka lat temu jak nie lubiłem okresu przedstartowego. Wtedy było krótkie treningi, a taka ładna pogoda. W tym roku to się zmieniło. Zima i wczesną pracowałem bardzo ciężko. Około 15-20 godzin treningów rowerowych na trenazerze i dwie sesje po 1.5h na siłowni w ciągu tygodnia. Do tego rozciąganie i rolowanie. Czyli kolejne 2-3h. Gdy wchodziłem w sezon motywacja spadła prawie do zera. Rutyna mnie zniszczyła. Moje życie  toczyło się wokół roweru, pracy stacjonarnej i własnej firmy. Wstawałem o 6 i zasypiałem o 22. Nie było czasu na nic więcej. Ten rok był bardzo ale to bardzo ciężki mentalnie. Jakoś go dociągnąłem, ale teraz wiem że w następnym muszę z czegoś zrezygnować i to będzie właśnie praca stacjonarna. 
- SN - Wiem, że pomagało Ci sporo osób.
- DP- Tak, mam to szczęście, że mam przy sobie spore grono życzliwych ludzi, którzy pomagali mi na każdym kroku; ciężko tu wymienić imiona wszystkich, by zwyczajnie kogoś nie pominąć, ale wielką pomoc udzielili mi: Mój podopieczny Jacek Adamczyk bardzo mi pomógł przy organizacji próby, ogarnął logistykę i swoich pracowników do pomocy. Znajomy Paweł zorganizował produkty spożywcze na miasteczko. Wojtek, który mieszka w Przasnyszu podzielil się kontaktami, pomagał w sprawach z administracja. Zresztą to jest masa osób. Pomagało mi też – w czasie próby bicia rekordu – wielu wolontariuszy, kolegów, kibiców, i co niezwykłe – wielu okolicznych mieszkańców. I co równie ważne – pomagały mi firmy z szeroko związanego świata rowerów. Jacek z Bikeway , z którym znam się od kilku lat, Piotr z Mybike, Mondolab team, Rudy Project, Surpass, Motorola czy najbliżsi moi wspólnicy z Na osi trening i dietetyka. Jedno, co jest pewne, to że poznałem przez to wielu fantastycznych ludzi, a dało mi to jeszcze jedno spostrzeżenie – w skali ostatnich dwóch, trzech lat przekonałem się, że ludzie naprawdę potrafią być bezinteresowni, i zwyczajnie, po ludzku, warto jest być bezinteresownym. To też przydaje się do bardziej życiowej kwestii, dość dobrego weryfikowania jakości znajomości…
- SN - Jak bardzo znużył Cię psychicznie – na razie nie mówię o zmęczeniu fizycznym – ostatni okres przygotowań?
- DP- Da się to dość dobrze podzielić; przygotowania fizyczne, od zmęczenia psychicznego. Powtarzanie tych samych, ciężkich i długich jednostek jest po prostu wyniszczające, siada koncentracja i psychika. Moje zaplanowane jednostki były bardzo ciężkie; często przekraczałem granice swojej wytrzymałości.
- O to chciałem Cię zapytać. Przekraczanie granic. Ból. Cierpienie. Zniechęcenie. Mówiąc potocznie – do porzygu.
- DP- Dobrze z tym trafiłeś; nie raz zdarzyło się, że wymiotowałem w czasie treningu. Dawałem sobie mocno w kość, organizm się buntował; bardzo się nastawiłem na pobicie rekordu 24 h, i przez mocne treningi bardzo cierpiałem. Większość dni wyglądało tak – wstawałem, praca na dwa etaty, jechałem na trening i już był wieczór. I trochę – czy nawet mocno – mnie to wypaliło. Przekraczanie granic niszczy, chyba bardziej psychikę niż ciało, a to miało też swój dalszy ciąg.
- Co masz na myśli? Zniechęcenie? Siadającą motywację?
- DP - Jak stanąłem już do bicia rekordu, jak się obudziłem tego dnia – to pomyślałem wprost – człowieku, co ty wyczyniasz? Nie chce mi się tego robić, nie mam sił tego zrobić, nie mam nawet motywacji, by do tego podejść, na co mi to było…
- SN - Co było przed startem najbardziej zniechęcające?
- DP - Myśl, że to przecież co innego, jak start w każdym innym wyścigu. Tam, w ten czy inny sposób, schowasz się w tłumie, jak się wycofasz, nic się większego nie dzieje, jak nie dasz rady, to co najwyżej ucierpi twoje ego. A tu? Bicie rekordu? Startuję przecież sam, a zawieść mogę całą rzeszę pomagających mi ludzi, tu poziom spalenia się ze wstydu byłby olbrzymi, tu przecież wielu znajomych – nieznajomych też – zgromadziło się tylko po to, by mi dopingować. By mnie zobaczyć na mecie. By mi kibicować, zmarnowali swój czas prywatny, dojechali pod Przasnysz, i co, nagle mija 14 godzin i schodzę z roweru bo mnie odcięło? Spaliłbym się ze wstydu. Przeszło mi nawet przez myśl, że jak będzie tragicznie, to po prostu zjadę z trasy w połowie okrążenia, tam gdzie nie było kibiców, schowam się w domu, i wyjdę z niego za jakieś dziesięć lat.
- SN - Nałożyłeś na siebie sporą presję.
- DP - Tak, i w sumie to raczej nie było zbyt dobre, bo znacznie mnie to wypaliło. Nie chciałem nikogo zawieść, czułem dużą odpowiedzialność, gdzie przecież pierwotnie założeniem była tylko płaszczyzna sportowa, a zrobiło się z tego poważne przedsięwzięcie, angażujące i ludzi, i finanse, i całą otoczkę z „socjali”. Presja. Odpowiedzialność. I stres spowodował, że nogi przestały chcieć. Chciały odpuścić. Zbuntowały się. I nie wiem jeszcze, czy tylko głowa nawaliła, czy i organizm się nieco zbuntował, efekt był taki, że na starcie stanąłem bez pazura. Bez tego niezbędnego zadziora, pewności siebie, werwy i animuszu, który odczuwałem wcześniej.
- SN - zderzyłeś się ze ścianą jeszcze przed wejściem na rower…
- DP - tak. Byłem wypalony. Zdeprymowało mnie to, że zdałem sobie z mocą uderzenia pioruna sprawę, że celuję cholernie wysoko, bez przecież żadnego doświadczenia w tym względzie… Zabolało, bo ja w ultra mam małe doświadczenie.
- SN - to pewnie daje ci wiele przemyśleń na przyszłość, bo zakładam, że nie powiedziałeś jeszcze ostatniego słowa w temacie pobicia rekordu.
- DP - Pierwszy wniosek jest taki, że przy kolejnej próbie – a taka wcześniej, czy później będzie – przejdę inny proces przygotowań. Na pewno przejadę przed próbą kilka naprawdę długich dystansów, na przykład jakąś mocną, pięciodniową wyrypę.
- Najpierw trzęsienie ziemi, potem tylko gorzej?
- DP - Coś w tym stylu, chodzi o nastawienie mentalne. Jeśli wcześniej pojadę taką, jak to mówię, wyrypę, sponiewieram się przez pięć dni, to nastawiam się na to, że późniejsze przejechanie 24 h w tempie będzie po prostu tylko pojedynczym etapem. Jeśli pojadę ponad 100 godzinną trasę, to późniejsze 24 wydać się może tylko dobrą rozgrzewką. Po pokonaniu długiego, krótszy stanie się bardziej przystępny. Pamiętajcie; mój dotychczas najdłuższy start to 40 godzin, ale w wersji Bałtyk Bieszczady – to było zdecydowanie za mało, by połknąć jazdę 24 h. Rekordzista trasy Strasser przejechał przed biciem rekordu kilka, chyba 6 wyścigów dookoła Stanów Zjednoczonych po 8 dni, i dopiero po tym podszedł do bicia rekordu 24 h. A i tak, jeśli pamiętam, pobił go a drugim podejściem.
- Ultra można podzielić na tych, co jeżdżą romantycznie oraz tych, którzy jeżdżą w oparciu o cyferki.
- DP - Zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej, cyferkowej grupy; wiem, że np. Cezary Urzyczyn pewnie dałby radę jechać nieskończoność i ciut dłużej w ten romantyczny sposób, ja zaś jeżdżę technicznie, sprawdzając waty, kadencję i wszystko, co da się zmierzyć i zliczyć. Jestem typowo watowym ultrasem. Ale i tak uważam, że to właśnie Czarkowi byłoby znacznie łatwiej mentalnie zrobić takie 24 godzinne podejście, niż mi. On jedzie i się cieszy jazdą, czy pada, czy wieje, a ja się za bardzo tym spinam. 
- Strasser swoją próbę podjął na 800 metrach wysokości, ty na płaskim Mazowszu. Zastanawiasz się nad znalezieniem podobnego rozwiązania? Bić rekord gdzieś na wysokości? 
- DP - Raczej nie, i nie chodzi tylko o koszty takiego przedsięwzięcia. Jak będę miał w nogach, to pobiję rekord na Mazowszu, jak braknie w nogach – to nie pobiję i na wysokości. W Przasnyszu trasa jest dobra, ale zawiodły nogi. Czy głowa? Pewnie trochę i to, i to. 
- Mocno starasz się zaistnieć w socjalach; czy to ma też jakoś Ci pomóc w przyszłych wyzwaniach, np. pod kątem sponsorów? 
- DP - Tak, ale nie tylko. Oczywiście, zaplecze techniczne jest kwestią fundamentalną, ale zależy mi też, by moje profile pokazywały to szczere, do bólu prawdziwe oblicze ultra. Niektórzy pokazują, że to w sumie proste; każdy trening z uśmiechem, z pięknymi hasłami, sugerując, że jest to lekkie, łatwe i przyjemne. Tego chcę unikać; chcę pokazywać, jak to wygląda naprawdę – gdy krzyczysz, czasem płaczesz i głośno klniesz, gdy wymiotujesz ze zmęczenia, i masz dosyć wszystkiego. To nawet widać na zdjęciach z mety próby bicia rekordu; wyglądam tam jak człowiek na skraju utraty przytomności, i tak też właśnie było. Nieprzytomny. Nieobecny. Nieprzyjemny dla swojego sztabu nawet ze zmęczenia; za co ich bardzo przepraszam. Krwawiący. Cierpiący. Takie są prawdziwe odczucia na ultra, a nie doskonale skadrowane i uśmiechnięte zdjęcie z trenażera. 
- Kilka słów o wsparciu ze strony Przasnysza.
- DP -  Starosta Przasnysza – kontaktowy, pomocny, dał mi nawet swój numer telefonu, podejście do próby bicia rekordu – bardzo dobre. 
  - SN - Jechałeś na Treku Speed Concept, maszynie do jazdy na czas. O dwie kwestie chciałem cię tu zapytać – czasówka to dość krótkie dystanse, do ok 40 minut, ty porwałeś się na jazdę 24 godziny na takim rowerze. Jak zniosło to twoje ciało, i rzecz druga – co stało za wyborem korb o długości 160 mm? 
- DP - ogólnie to uważam że na naszym polskim ultra, gdzie oczywiście wyścigi sa płaskie , rower czasowy daje największy zysk i nadaje się idealnie. To kwestia ustawienia i adaptacji do pozycji. Jak rower wyjeździsz to powinno być szybko i w miarę, jak na ultra bez kontuzji. Oczywiście nie użyje słowa komfortowo. Dobór korb to pomysł mojego Fittera Wojtka Kutyły z Absolutebike. Pomaga mi od lat.
- SN - Damian, ostatnie trzy pytania: Na uchwycie za siodłem wozisz bidon, ale bez żadnego płynu. Czy rzeczywiście mocno wpływa to na aerodynamikę jazdy? 
- DP - troszkę tak, nie jest to game changer, ustawienie też nie było idealne, ale może 2w dodało :-)
- Ile przerw na sikanie zrobiłeś w te 24 h? 
- DP - pierwsza przerwa była po ok. 7.2h (300km), kolejna po bodajże po 12h, ale nie chcę skłamać. Tu szło wszystko pięknie. Do 14h miałem naprawdę niewiele przerw. Potem gdy organizm pokazał mi środowy palec wszystko się rozjechało. Wtedy już nie liczyłem przerwy były częste. Walczyłem o przetrwanie. 
- O nozofobię, czyli lęk przed zarażeniem się zapytałem nieco przewrotnie, bo słyszałem, że przed ważnymi startami unikasz kontaktu z ludźmi, by nie złapać żadnych zarazków, wirusów. Rzeczywiście tak działasz? 
- DP - tak. Wiesz…. Jeden dzień na który pracujesz cały rok. Nie chcę żałować błędu, dlatego też ta presję jest ogromna, oczywiście nie działa to tak że nie chodzę do sklepów czy do na spotkania, ale jeśli się z kimś widzę zapytam przezornie czy jest na pewno zdrowy.
- DP - A tak na podsumowanie. Ta próba była nieudana. 
- Dlaczego tak sądzisz?
- DP - Dlaczego? Myślę że podstawowy powód to to że byłem zbyt słaby. Skoncentrowałem się na cyfrach, tu wszystko grało w przygotowaniach, ale niestety próba mnie zweryfikowała. Nie chcę się usprawiedliwiać. Nie lubię tego. Gdy przegrywam mówię to wprost i gratuluję lepszemu.  Jednak zabrakło mi w tych przygotowaniach, szczególnie pod koniec, roweru. Były wywiady, materiały, praca w socialach, załatwianie spraw urzędowych i wiele innych organizacyjnych rzeczy. Każdy mi mówił, że nie ja to powinienem robić.  Ale kto inny miałby to zrobić? Nie miałem możliwości zatrudnienia do tego osoby.  Treningi robilem na szybko, wg planu, ale nie miałem czasu się na nich koncentrować. Samego planu próby też nie miałem. Zacząłem o tym myślec w sobotę rano, to było już za późno.  Z kolei, wiele osób mi zarzuca, że pompowałem balonik przed próbą. Owszem, ale bez tego balonika nie miałbym super ciuchów, roweru wartości samochodu czy innego zaplecza. To jest cena, która się płaci.  Pewnie, że wolałbym to robić po cichu, a potem pochwalić się super wynikiem w internecie, niestety na takim poziomie trzeba już mieć świetny sprzęt. Niektórzy go sobie kupują, a niektórzy rozwijają social media pozyskując sponsorów. Ja wybrałem ta druga drogę i przy niej pozostanę. Co nie zmienia faktu, że lubię sociale, szczególnie dzielić się wiedzą na temat odżywiania i treningów. 
Rozmawiał Sławek Niciński Master of Disaster Zdjęcia: Damian Ługowski

Komentarze