DO YOU KNOW, WHO YOU ARE??, CZYLI ZASKAKUJĄCE SPOTKANIE Z PHILIPPE GILBERTEM

Takie tam z Philippe Gilbertem; mam niewypowiedziany szacunek dla tego gościa. Fot: Master of disaster

SĄ CHWILE, GDY WRODZONE GAPIOSTWO PRZYNIEŚĆ MOŻE ZASKAKUJĄCE EFEKTY. OCZYWIŚCIE NIE MOJE; TO PHILIPPE GILBERT, SCHODZĄC ZE SCHODÓW, WPADŁ NA MNIE, NIE JA NA NIEGO - TO PEWNIE WYNIKA Z JEGO OSTATNICH PROBLEMÓW Z KOLANEM...

Wchodzę po schodach do studia Eurosportu, z góry ktoś schodzi; świeci słońce, więc pojęcia nie mam, kto to, poza tym schody wąskie, więc ktoś z moją nadwagą może mieć problem z bezpiecznym minięciem się z kimś, idącym z góry. 
Pięć schodków, trzy - podnoszę głowę, by zaplanować manewr mijania bez nadmiernego stresu dla żadnego z nas - tuż przy mnie, na tym samym schodku stoi uśmiechnięty Philippe Gilbert. 
Mnie zamurowało - więc on przywitał się pierwszy - nadal skromnie uśmiechnięty, i to rzucone naturalnie powitanie mnie odblokowało. Rzuciłem do niego: "Do you know, who you are??", przybijając z nim piątkę, co go nieziemsko rozbawiło. 
Gościa niezwykle szanuję od lat; nie wiedząc, o co zapytać w pierwszej chwili, zacząłem trzy pytania na raz, oczywiście mając w głowie początki pytań, ale z ich zakończeniami było już gorzej, bo chciałem zapytać o tyle rzeczy na raz i to w tej samej chwili. 
Wobec powyższego w pierwszej sekundzie mojej bezwładnej paplaniny w trzech językach na raz nabrał przekonania, że mówię po flamandzku z akcentem niderlandzkim, co znów zaskoczyło jego, bo spoglądał z konsternacją na mój identyfikator. 
Chaos i dysonans poznawczy zwieńczyło jego pytanie, skąd pochodzę - po czym poleciało już gładko, poza zapominaniem z wrażenia języka w gębie. 
I moja dotychczasowa opinia - wyrobiona wyłącznie z przekazów medialnych - na jego temat tylko się potwierdziła. Naprawdę skromny, porządny, niezwykle serdeczny człowiek. 
Porozmawiałem z nim ładnych kilka minut, w ani jednej sekundzie nie odnosząc wrażenia, że jestem tylko jednym z miliona gości, zawracających mu głowę. Serdeczny, miły, odnoszący się ze skromnością i uprzejmym uśmiechem. Pogadaliśmy o kolanie, planach na przyszłość, typach na mistrzostwa. 
Zdjęcie i - z przykrością - się rozeszliśmy. Acz później wpadliśmy na siebie raz jeszcze; z daleka się ponownie uśmiechał. 
A schodząc ze schodów chwilkę później, wpadłem na Antonio Flechę...
Ale o tym już w kolejnym wpisie. 

Komentarze