O PÓŁGODZINNYCH PRZYGOTOWANIACH DO "NAJWAŻNIEJSZEGO STARTU SEZONU", CZYLI JANUSZ TT W AKCJI

Ot, zestaw na czas taki sam, jak ze startu wspólnego, plus otrzymana lemondka (dzięki Rafał!) i kask (dzięki Rafał!). Fot: Pijący Mleko 
STANDARDEM JEST, PO POBUDCE O PIĄTEJ, UDANIE SIĘ DO TOALETY W CELU DOKONANIA PORANNYCH ABLUCJI, NIE WNIKAJĄC W STARE POWIEDZENIE, ŻE JAK KTOŚ WSTAJE O PIĄTEJ PRZY PIERWSZYM DŹWIĘKU BUDZIKA, JEST POTENCJALNIE NIEBEZPIECZNY, BO NIE WIADOMO, DO CZEGO JESZCZE MOŻE BYĆ ZDOLNY


Tym razem z lustra spojrzała na mnie nieco inna twarz. Ta standardowa, codzienna, jest  nieogolona, poszarzała, zmęczona, ze sporymi workami po oczami i z wyraźnym zanikiem mięśni mimicznych, odpowiedzialnych za uśmiech. 
Tym razem z lustra niepewnie zerkała lekko obca twarz. Zastanowienie kosztowało mnie pół minuty, nim - uderzywszy się w czoło - zreflektowałem, w czym rzecz. 
Gładka jak pupcia niemowlaka twarz. Bez brody. Ogolony dokładnie, jak z planu zdjęciowego reklamy maszynek do golenia, włącznie z brwiami. 
Bo nie biorę jeńców. 
Bo nie uznaję półśrodków. 
Bo wypowiedzenie wojny, zgodnie z teorią Szaposznikowa, jest równoznaczne z jej rozpoczęciem. 
Bo za kilka dni Mistrzostwa Polski w jeździe indywidualnej na czas. 
Sięgnąłem po pojemnik z napisem "shaving foam" o zapachu drzewa sandałowego. 
Różową maszynką do depilacji zacząłem, przełykając ślinę, szorować po przedramionach. 
Zużyłem trzy - już gładkie. Aero. 
Zęby wymalowałem farbą fluorescencyjną; przy otwartych podczas jazdy ustach będzie aero. 
Kombinezon czasowy, który kupiłem o dwa rozmiary za mały, zatrzymuje się już na wysokości ud. Wczoraj kupiłem pas, służący kobietom do ściągnięcia brzucha tak, by wcisnąć się w spódnicę o rozmiar za małą. Nie mogę się schylić, by go wciągnąć wyżej, bo ściskający mnie pas pozbawia mnie oddechu, mam mroczki przed oczami. Sięgam po balsam do ciała - tym razem zapach kokosowy. Nanoszę tej mazi pół opakowania na nogi, staję na toalecie i zeskakuję prosto w nogawki spodenek kombinezonu; trafiam, ale jak pije... jak on pije tu i ówdzie... 
Świeżo ogoloną brodę smaruję kremem, tak samo jak ręce. Wściekły wchodzę pod prysznic, bo sięgając po omacku znów wziąłem "shaving foam" i to cholerstwo teraz wściekle się pieni; biorę prysznic w stroju, bo już go przecież - bez użycia nożyczek - nie zdejmę.
Licznik posmarowałem masłem; masło to tłuszcz, woda po tłuszczu spływa, a że w powietrzu wody dużo, to taki na pewno będzie bardziej aero. 
Na buty naciągam najcieńszy, dostępny na rynku strecz; już bardziej oreo być nie może. Zamawiam specjalny numer startowy; nie dość, że wykonany ze śliskiej folii, to jeszcze przylepny; przecież agrafek nie wykorzystam, bo to dodaje plus 0,00001% do oporu powietrza.
Paznokcie ogryzam do trzeciego paliczka, bo rękawiczki nie zakrywają palców do końca; nic nie będzie zaburzało przelotu powietrza.
Trenuję w tunelu aerodynamicznym; znaczy się wstawiam do piwnicy wentylator i kręcę przed nim.
Mistrzostwa Polski w jeździe na czas to nie są żarty.
To jest wyścig zbrojeń.
A z roweru odklejam wszystkie naklejki; jest o 30 gram lżejszy. 
I nic a nic nie ma znaczenia nadwaga, noszona na brzuchu w granicach 7 kilogramów. Ważne, że rower jest 30 gram lżejszy.
I już jestem gotów na mistrzostwa.
Na walkę o 79 miejsce w gronie 80 czasowców. 
Będzie rzeźnia. 



Komentarze