UNDER THE DOOM, CZYLI HAMOWANIE PRZED NIEWIDZIALNYM DUCHEM SIENKIEWICZA W WOLI OKRZEJSKIEJ

Nie widać w pierwszej chwili, bo i siodło i strój ciemne? Trzeba się przyjrzeć twarzy ;) Fot: Andrzej Seta, warszawa.pl, tylko nie wiem, czemu wykonywaniu tej serii zdjęć towarzyszył zduszony śmiech zza aparatu :)

KROPLA, SPADAJĄCA NA POWIERZCHNIĘ WODY, WYWOŁUJE ROZCHODZĄCE SIĘ PO NIEJ FALE. 
TAK SAMO DZIEJE SIĘ W PELETONIE, GDY KTOŚ Z PRZODU ZBYT GWAŁTOWNIE NACIŚNIE NA HAMULEC, NA PROSTEJ DRODZE, GDY NIC SIĘ Z PRZODU NIEPOKOJĄCEGO NIE DZIEJE. PO TYM HAMOWANIU, LECĄC NAD ROWERAMI MYŚLAŁEM, ŻE ZWIOZĘ TEGO HAMUJĄCEGO KOLEGĘ NA ROWERZE Z TRZECIEGO PIĘTRA W BLOKU PO SCHODACH. PO CHWILI MI PRZESZŁO, GDY ŁUPNĄŁEM O ASFALT

Na jednym z ostatnich wyścigów pielęgniarka, składająca Arka śmiała się z naszych komentarzy o tym, że "dobrze żarło i zdechło". Cóż; dokładnie tak samo określić mogę pierwszą edycję mocno obsadzonego wyścigu w Woli Okrzejskiej, Biegu Kolarskiego o puchar Henryka Sienkiewicza. Pełno młodzieży, oprawa muzyczna, której jednak wolałem nie słuchać i na starcie mnóstwo dwudziestolatków, orlików, napełnionych po uszy testosteronem. 
W efekcie dość zabawnie brzmiały prośby, namowy i informacje w regulaminie, byśmy zaraz za startem nie pędzili nadmiernie, bo są trzy zakręty, drzewa i zaparkowane samochody na poboczu. Fakt - było tam wąsko i niebezpiecznie i fakt, był nadmiar testosteronu, więc w efekcie jego działania, zanim na dobre się wpiąłem (znów ten lewy but!!!) już grzaliśmy 50 km/h. 
Mijając miejsce, gdzie Cezary zaparkował samochód, bezwiednie skojarzyłem, że zamieniłem z nim przed startem kilka zdań w temacie przyznanego mu numeru "13". Przecież jak każdy wie, ów numer powinien być z automatu przypisany właśnie mi; skoro otrzymał go Cezary, a ja później leżałem w kraksie, to jasne jest, że Ananake sięgnęło po swoje, pomijając nr. 13 i przechodząc od razu do nr. 16, czyli mojego.
Ruszyliśmy bardzo szybko, młodsi narzucili wysokie tętno od samego początku rywalizacji, siłą rzeczy zaczęła się też walka o jak najrozsądniejsze ustawienie w grupie. Skoro jechała dość spora grupa, jechali i orlicy i mastersi, tempo wywijało kaski na lewą stronę, jechały też kluby (Lublin, Łuków, Mińsk) uznałem, że najrozsądniej będzie spróbować pójść odjazd, bo te najczęściej są najbezpieczniejsze.
Gdy tylko grupa "ułożyła" się na pierwszym podjeździe, skoczyłem. Przyładowałem mocno, licznik pokazał mi - jak zwykle - "0" wattów, bo jeżdżę bez pomiaru, ale sądząc po przewadze, jaką zyskałem, trochę tej waty było. Doskoczył do mnie jeden z kolegów - i nawet rozsądnie zaczęliśmy pracować, i zaczęło się to, co jest największym zgrzytem wszystkich ucieczek. Wahanie. Zwalnianie i odwracanie się, patrzenie w stronę peletonu. Wrzeszczę, bo wiem, że najważniejsze jest schowanie się przed "wzrokiem" peletonu, lecimy ile się da. Peleton jednak nie miał ochoty na puszczenie nikogo przodem; mimo że dystans dość długi (94 km), doszli nas na ok.12 km. Dwukrotnie udało mi się zabrać bezpośrednio z ucieczki do ucieczki. Chwilę po złapaniu nas - natychmiast poszła kontra, w którą i ja skoczyłem, choć rejestry ud i serca jasno mówiły, że za to zapłacę.
To też jest jednym z głównych powodów - prócz oczywistych, finansowych - że jeżdżę bez pomiaru mocy. Jadę jak czuję, a że od dawna męczy mnie anhedonia, walczę bardziej głową, niż nogami. Całą pierwszą rundę pokonałem w ucieczkach w najróżniejszych konfiguracjach, najczęściej dwójkowych.
Pierwszy lotny finisz, uciekamy w duecie

Pierwsza i druga runda piekielnie szybka; cały czas skoki, kontrataki, ucieczki; w większości byłem z przodu właśnie. Mięśnie ud składają się z setek włókien mięśniowych; na początku trzeciej rundy czułem już każdy z nich, a o palmę pierwszeństwa w bólu prześcigały się z pęcherzykami płucnymi.
Niestety, tempo i dość nerwowa jazda peletonu sprzyjała kraksom; kilka ich się wydarzyło..
Trzecia runda - odskakuje Piotrek; ucieka w dokładnie tym miejscu, co ja dwie rundy wcześniej. Wiem, że będzie cierpiał - jedzie solo, a to odcinek paskudnie wietrzny. Dochodzimy go przed laskiem i od razu idzie kolejny gaz; łapie mnie kryzys, ale twardo naciskam na pedały. Chwilę później tańczę ekwilibrystycznie na rowerze; ktoś przede mną stwierdził, że przejedzie, bez spojrzenia, czy ktoś za nim nie jedzie, z lewej na prawą. I to uczynił w takim tempie, jak jechaliśmy; trąca mnie w przednie koło, ja tracę równowagę. Brzuch na kierownicy, ręce walczą o jej utrzymanie, wypinam bezwiednie nogę, starając się "odbić" od asfaltu, co wiadomo, jak się kończy przy przeszło 40 km/h. Pokonuję odcinek na jednym kole, wisząc nad kierownicą, w wyobraźni widzę już zakończenie sytuacji, jak zbieram się z pobocza, prychając i stękając. Opanowuję rower na poboczu, wpinam się na powrót ciesząc się, że tuż za mną nikt nie jechał i gonię peleton. Któryś z chłopaków mówi, że już widział, jak leżę... odpowiadam, że ja też to widziałem, bo dokładnie tak było.
Z biegu, napędzany adrenaliną skaczę ponownie przed peleton. Boli. Bardzo boli. Uciekam solo, choć wiem, że nie będą chcieli puścić, za blisko było już do mety. 
Łapią mnie około 80 km. Ciężki wyścig; cholernie szybko, a po przekroczeniu 80 km nikt jeszcze nie odjechał, i to mimo kilkudziesięciu prób (sam skakałem co najmniej 10 razy). Trzymam się wysokich miejsc w grupie, reaguję, choć oddycham już bardzo ciężko, czuję pojawiające się skurcze w udzie, coraz ciężej wstać z siodła, gdy atakuje któryś z "klubowych" chłopaków.
Wjeżdżamy na prostą za laskiem....
... i nagle wbijam się w dwójkę zawodników, lądujących na asfalcie przede mną, ktoś gwałtownie zahamował, nie wiadomo przed czym, my za nim leżymy; obrywam jeszcze kołem w plecy, ktoś ląduje na mnie, przejeżdża częściowo po mnie i po moim rowerze ktoś jeszcze. 
W głowie przestaje dudnić po chwili, z pozycji leżącej oglądam rower; ogólnie wygląda ok, ale siodełko leży obok... Wstaję.
Padam na powrót. Tak ostrego skurczu w udzie jeszcze nie miałem - noga odmawia posłuszeństwa. Podbiega do mnie stojący nieopodal, zabezpieczający trasę strażak; działa jak stary wyga. Szybkie rozpoznanie, pytanie - czy cali, czy ściągać karetkę, obserwuje nasze zachowanie. Widząc, że usiłuję sięgnąć stopy, natychmiast podkłada mi swoją pod udo, rozbija mi skurcz, czyniąc to naprawdę porządnie, kontroluje także, co się z nami dzieje, czy nie odmawiamy karetki w wyniku szoku. Chapeau bas dla tego strażaka; w końcu wstaję, chwytam zębami siodło...
Dalszy ciąg już znacie.

Komentarze