TEST PIERWSZEGO WRAŻENIA, CZYLI "JAK PIJAK, TO NA PEWNO I ZŁODZIEJ"
WIECZÓR, ŚWIATEM RZĄDZI MROK. NIEUTWARDZONYM POBOCZEM SZOSY LUBELSKIEJ IDZIE GOŚĆ Z ROWEREM. IDZIE ZAKOSAMI, PROWADZĄC ROWER, CO JAKIŚ CZAS MOCNO PRZECHYLAJĄC SIĘ W BOK. IDZIE, JAKBY WYPATRYWAŁ CHOLERA WIE CZEGO W PRZYDROŻNYM ROWIE, W TRAWIE, W KRZAKACH.
Nieco przyspiesza w odsłoniętych miejscach, zwalnia zaś przy
gęstwinach.
Unika samochodów, pędzących z tyłu, ale gdy nie
jadą – wyłazi na jezdnię i też się na niej rozgląda, jak ta ćma, która szuka szczęścia w
ogniu, co w proch zmieni ją.
Lezie i gapi się co i rusz zwalniając i
przyspieszając, jakby działało na niego co najmniej siedem przeciwstawnych sił.
A że ciemno, to i potknie się, i przygrzmoci w coś nogą, gromko przy tym przeklinając.
To taki pisany i mocno sparafrazowany test Rorschacha – jakie pierwsze wrażenie odnieśliście, widząc
takiego gościa, znacznie po 21 godzinie?
Cóż, wyjaśnienie jest proste. To osobiście ja, trzeźwy jak "Babe, świnka z klasą", idący wczoraj wieczorem,
szukający zgubionej rzeczy w czasie powrotu rowerem do domu z treningu.
Kieszonki w koszulce mają dość ograniczoną pojemność, a to, co z niej wypadło,
należało nie tylko do rzeczy cennych, ale i nie moich... wobec powyższego wysoce niepoprawne politycznie
byłoby posianie jej po ledwie półgodzinnym posiadaniu tejże.
Znalazłem. Ufff, znalazłem....
Komentarze
Prześlij komentarz