RONDE VAN VLAANDEREN, CZYLI SZEŚĆ GODZIN W WYBOISTYM PIEKLE

Kropka po prawej - jedyna, jadąca, a nie prowadząca roweru, zwróćcie na nią proszę uwagę...
ZANIM TE DWIE JESZCZE OSTAŁE SIĘ, ZMALTRETOWANE SZARE KOMÓRKI WRÓCĄ NA SWOJE MIEJSCE PO 174 KM BRUKOWEGO RONDE VAN VLAANDEREN, POZWALAJĄC NAPISAĆ JAKIEŚ SENSOWNE  PODSUMOWANIE, JAK RZADKO POZWOLĘ SOBIE NA PRZEMÓWIENIE KILKOMA ZDJĘCIAMI. BOWIEM CZASEM JEST TAK, ŻE JEDNO ZDJĘCIE WARTE JEST TYSIĄCA SŁÓW

Kropka po prawej wciąż uparta. Nadciąga. Przygarniesz Kropka? Inne kropki idą, prowadząc rowery
Koppenberg. Przed De Ronde opisywałem cztery z najważniejszych brukowych podjazdów Flandrii - są nimi Oude Kwaremont, Paterberg, Koppenberg i Muur van Geraardsbergen. Mam cichą nadzieję, że będę dysponował jakimiś zdjęciami od organizatora z każdego z tych miejsc (byli wszędzie, acz na Muur dojechałem tak wcześnie, że nie dostrzegłem wymierzonych "luf" fotografów). 
Ciemna - jak ta tabaka w rogu - kropka nadal nie wie, że dawno powinna zejść z roweru, jak wszystkie dookoła 
I o ile Oude Kwaremont straszy trudnością techniczną i długością bruku, o tyle Koppenberg, Paterberg i Muur straszą stromizną. Wszystkie przekraczają 20% nachylenia. 

I kropka rośnie w oczach, nie ma że boli, ale drze do przodu. To taka kolarska parafraza życia; jak się ruszać, to tylko do przodu, wszytko inne jest obijaniem się od ścian 
To, że koszmarne kamienie, nierówne, duże, układane jak popadnie z szerokimi przerwami między nimi, w które wpada koło - to jedno. Ale to, że po padającym deszczu są one mokre (śliskie) i zabłocone tym wszystkim, co spływa z wąwozów na bruk (śliskie do kwadratu) sprawia, że podjazd pod nie stał się gigantycznym wyzwaniem. Wystarczyło, że jeden się poślizgnął, i już leciało domino...

W końcu; gdyby oceniała to jakaś komisja, padłoby stwierdzenie "kropka znalazła się w centralnym punkcie ujęcia, czy widzicie państwo, jak się męczy?"
Pod każdym podjazdem ustawione są znaki - obrazkowo mówiące, że miejsce dla idących z rowerami jest na bokach, dla jadących jest środek. Uwierzcie; iść na twardych i śliskich butach łatwo jednak wcale nie jest.
Ile ja straciłem tchu na każdym z tych podjazdów, by "uprosić" sobie możliwość przejazdu środkiem...
Czarna kropka wrzaskiem straszy czerwoną kropkę, bo ta zaczęła lekko zachodzić na jego trajektorię ataku szczytowego...

Uparłem się, że pokonam ten śliski i bajecznie niebezpieczny podjazd. Na dole kraksa za kraksą, zapieranie się barkami... Efekt? Widzicie na zdjęciach. Nadciągam z prawej. Na pierwszym zdjęciu - jeszcze w oddali. 
Czarna kropka mija centralną część ujęcia, prezentując swoje cztery... no, niech będzie, że reklamy na plecach
Wolno, drąc się z każdym jednym oddechem przedzierałem się przez tabun ludzi. Dotarłem do najbardziej stromego miejsca usmarkany po pachy i ze zdartym od okrzyków gardłem. Jednak efekt jakiś tego był - z tej całej grupy, widocznej na zdjęciach, podjechałem tylko ja. A to, co widać w obiektywie, to tylko wycinek całego podjazdu. 
Kropka, nie będąca już kropką a wielkim dupskiem w kadrze przedziera się rozpaczliwie na śliskie kamienie po lewej, bo durna kropka z prawej zaszła jej drogę

Dzisiaj tylko tyle; sił brak na napisanie czegokolwiek rozsądnego, zarazem mam tyle spostrzeżeń, wartych opisania, że trzeba je jakoś rozsądnie poukładać. 
Na pewno będzie o ptaku, przechodzącym przez ulicę. 
Na pewno będzie o dzikiej kraksie na pierwszym odcinku brukowym, oznaczonym jako "mało niebezpieczny". 
Będzie o wymianie zdań ze stewardem, on rzucił jakieś "yt mok", ja potwierdziłem.
Będzie o bólu kolana. 
Jak po Paryż Roubaix - opiszę całość w kilku zwięzłych, żołnierskich słowach. Bo można to streścić krótko: "sześć godzin w piekle", a można też nieco bardziej obrazowo. 
Z tego podjazdu, jak rzadko, jestem dumny, jak i z Paterbergu. Ale o Paterbergu już jutro...

Komentarze