GDY JESTEŚ LEDWIE 500 METRÓW OD METY, A DO PRZEJECHANIA JESZCZE 50 KILOMETRÓW...RONDE VAN VLAANDEREN


NIEKOŃCZĄCE SIĘ SPADANIE WE ŚNIE TO STATYSTYCZNIE CZĘSTE ZJAWISKO. JEDNAK RACZEJ NIE ZDARZA SIĘ TAK, BY W TYM ŚNIE SPAŚĆ TAK "DO KOŃCA"; NAJCZĘŚCIEJ TUŻ PRZED UDERZENIEM NASTĘPUJE GWAŁTOWNA POBUDKA. 
NIEKOŃCZĄCE SIĘ SĄ TEŻ WYWIJASY TRASY, OKRASZONEJ ZAKRĘTAMI NICZYM DOBRA KASZA SKWARKAMI RONDE VAN VLAANDEREN. JEST ONA TAK KRĘTA, ŻE W PEWNYM MOMENCIE WIDAĆ BYŁO LINIĘ METY NA HORYZONCIE, TYLE ŻE DO PRZEJECHANIA BYŁO JESZCZE BITE 50 KILOMETRÓW...

Jeszcze nie miałem okazji zmierzyć się z tak wymagającą trasą.
Gdyby komuś straszliwie się nudziło, to po śladzie trasy dałoby się zliczyć ile zakrętów pokonaliśmy na tych 174 km, ale mi jeszcze się nigdy chyba tak strasznie w życiu nie nudziło, by podjąć się tego zadania. Specyfika wschodniej części Flandrii ma olbrzymi wpływ na przebieg wyścigu - wąskie dróżki, płyty betonowe, tony bruku, wąwozy, podjazdy, zaskakujące rozwidlenia tuż przed małym zbiornikiem wodnym, zakręty, za którymi tuż tuż czai się zdradliwy i śliski bruk...
Bruk. Opisywałem go już i przy okazji Paryż Roubaix, jak i przy okazji De Ronde. Jednak po raz pierwszy mierzyłem się ze zjawiskiem bruku, pokrytego - na początku podjazdu - warstwą błota, spływającego z wąwozów na kamienie. I po raz pierwszy zetknąłem się ze zjawiskiem niemożności podniesienia się z siodełka na ostrym podjeździe, by pokonać go na stojąco, bo wówczas odciążone tylne koło natychmiast wpadało w poślizg, tracąc przyczepność.
Zakręt za zakrętem. Wąska dróżka, wpadająca ostrym łukiem w inną. Wąskie żywopłoty, uniemożliwiające zobaczenie, co jest za zakrętem. Dojazd wąską drogą, która skręca pod kątem prostym stopni i od razu za zakrętem zaczyna się ostry podjazd - choćby pod Paterberg. Błoto na zakrętach, błoto na bruku, błoto na podjazdach.
Podjazdy, wiodące przez miasta, podjazdy, wiodące przez pola, w końcu podjazdy, ciągnące się po urokliwych, przesyconych wiosennymi barwami i słońcem lasach.
I Muur de Geraardsbergen. Wąska droga, przecinające niewielkie miejscowości, leżące na trasie wyścigu, mnóstwo architektury drogowej, z której słyną belgijskie i holenderskie wyścigi, kręte drogi, ronda, szerokie ścieżki rowerowe; po pokonaniu milionowego zakrętu nagle wjeżdża się na dość szeroką, reprezentacyjną, oczywiście brukową arterię w Geraardsbergen.
To jedno z piękniejszych miejsc pokonanych przeze mnie na rowerze. Stare miasto, podjazd między domkami, rynek - wszytko pokryte brukiem - podjazd kolejny, kilka ostrych zakrętów i sam Muur.
Dopuszczony jest tylko ruch pieszy (i rowerowy), a na sam szczyt nie wjeżdżają też samochody organizatorów - pokonują podjazd inną drogą, wiodącą u podnóża wzniesienia.
Widok ze szczytu Muuru - piękno w klasycznej postaci. 
Zaś po wąskiej dróżce, wiodącej dokoła kościółka na szczycie następuje zjazd. Wąski. Stromy. Śliski. 
Za barierką widać ekipę techniczną wyścigu; działali tam pełną parą. 
 Za barierką zbierają się tłumy kibiców; są specjalne miejsca (biletowane) dla chcących fotografować, są platformy, z których kamery pokazują zbliżenia, jest nawet knajpa, ustawiona przy samej trasie wyścigu - miejsca na wyścig są tam rezerwowane i pół roku przed wyścigiem. Jej róg widać na ostatnim zdjęciu - to miejsce, które wyjątkowo upatrzył sobie Cancellara na odczepianie rywali.
 Im wyżej i stromiej, tym gorszy bruk. Na szczytowym fragmencie są to kamienie, leżące całkiem przypadkowo, pod najróżniejszymi kątami i śmiejące się w twarz myślącym, że powinno się je kłaść płaskim do góry. 
Miejsce, w którym Cancellara rozpalił dyskusję o silniczku, rzekomo zainstalowanym w jego rowerze, z taką łatwością zostawił na nim Boonena, równie wielkiego mistrza brukowych klasyków. 
O ile jeszcze na odcinku "niższym" kamienie sprawiają wrażenie ułożonych na trzeźwo, to nieco wyżej już niekoniecznie... 

 Kamienie mają swoją niesamowitą magię. Klekot rowerów, które jęczą i krzyczą na nich zapada strasznie w pamięć, nadgarstki i cztery litery dokuczają dniami, odciski zrywają się jeszcze w czasie jazdy, nerki przemieszczają się w przypadkowy sposób od nierównych wstrząsów, kark nie ma siły utrzymać głowy, wszytko boli, rwie i szarpie, w czasie jazdy co najmniej sto razy mówisz sobie "dość!!!" i "już k....a nigdy więcej", by po zakończeniu wyścigu znów to poczuć. 
Jedną myśl. 
A może by znów... 



Komentarze