PIERWSZY MONUMENT DLA "REKINA". MANX MISSILE DOSTAŁ RYKOSZETEM. KOLEJNYM...

Tak; to nie jest bokser. To Mark Cavendish po wyścigu...

ŚNIŁO MI SIĘ, ŻE SPADŁEM Z DUŻEJ WYSOKOŚCI DO MAŁEGO POMIESZCZENIA  W KTÓRYM BYŁ PAJĄK. WYWNIOSKOWAĆ MOŻNA, ŻE CIERPIĘ NA AGORA -KLAUSTRO - ARACHNOFOBIĘ. 
ZAŚ MARKA CAVENDISHA MOGĄ ZACZĄĆ MĘCZYĆ CYKLO-LĘKI, WYNIKAJĄCE Z KOLEJNEJ KRAKSY Z JEGO UDZIAŁEM W CZASIE KOLEJNEGO JUŻ WYŚCIGU Z RZĘDU. Z REDAKTORSKIEGO OBOWIĄZKU DODAJMY, ŻE PIERWSZY, ZARAZEM NAJDŁUŻSZY MONUMENT, CZYLI MILAN-SAN REMO PADŁ ŁUPEM REKINA Z MESSYNY. 
Uderzenie Cavendisha było na tyle mocne, że dosłownie wyrwało go z butów
Pewnie nie jestem największym fanem Marka Cavendisha, ale szanuję go za błyskotliwe umiejętności sprinterskie, jak i aktualnie odczuwam pewną z nim wieź, wynikającą z posiadanej przez nas obu domieszki pecha we krwi. 
Cavendish przez całe lata przyzwyczaił nas do niewielkiej sylwetki, przebojem wdzierającej się w najmniejszą nawet lukę między rywalami, co siłą rzeczy prowadziło czasami do sytuacji niebezpiecznych, jednak początek tego roku jest pod tym względem unikalny. 
Podczas Tirreno Adriatico, na który to "Cav" wykurował się w ostatniej chwili po kraksie na Abu Dhabi Tour (wstrząśnienie mózgu), od razu na pierwszym etapie wyłożył się tak, że złamał siódme żebro. 
Wykurował się po raz kolejny i wystartował w Milan-San Remo. Wyłożył się 10 km przed metą, wpadając na element infrastruktury drogowej. Wyglądało to dość koszmarnie, bo Cav zrobił pełne salto nad kierownicą roweru z taką siłą, że wyrwało go - dosłownie - z jednego buta. Ci z Was, którzy jeżdżą w butach szosowych wiedzą, jak ciasno siedzą i mocno trzymają się stopy...Tym razem połamał też piąte żebro, demolując również w jakimś stopniu staw skokowy. 
Cav ten sezon rozpoczął niezwykle pechowo, co niejako stanowi przykrą kontynuację poprzedniego, który rozpoczął od bardzo długich zmagań z mononukleozą, by zaraz po dojściu do siebie i psim swędem wywalczonym powołaniu na Tour de France połamał łopatkę już na czwartym etapie w słynnej kraksie z nim i Peterem Saganem w rolach głównych. 
W tym sezonie zaliczył już cztery paskudne kraksy. Dwa połamane żebra. Szereg pomniejszych obrażeń. 
W takim tempie aż strach się bać, wiedząc, że za dwa tygodnie zaczyna się seria flandryjskich klasyków, które do łatwych i bezpiecznych bynajmniej nie należą. Bruki i niepewna pogoda jest wyjątkowo "kraksogenna"...
Cav "tłumaczący" lekarzowi wyścigu, że przy jego kraksie zawinił samochód sędziego... 

Nie piszę o Cavendishu przez przypadek. Każdy ma prawo do tego, by go lubić, bądź nie - ale na szacunek za wyniki po prostu zasługuje. To gość, który mimo wielu przeciwności losu nadal ma marzenia. Jednym z nich jest pobicie rekordu ilości zwycięstw etapowych na Tour de France; marzy, by odebrać go Eddiemu Mercxowi. Brakuje mu ledwie trzech. 
Nie wiadomo, jak potoczy się kolejna już rehabilitacja w tym sezonie. 
Wiadomo zaś, jak niesamowity ma Cav upór w dążeniu do celu. Nie raz w wywiadach mówił, że on po prostu kocha jeździć na rowerze. Że jazda na rowerze daje mu uczucie prawdziwej wolności. Że czuje to od dzieciństwa i nie zmieniło się to nawet podczas kariery zawodowego sportowca. 
Patrząc na jego upór; choćby na  wcześniejszą chęć zdobycia medalu olimpijskiego na torze, przez co w karkołomny sposób łączył karierę szosową ze zdobyciem niezbędnej kwalifikacji olimpijskiej jasno pokazuje, z jak zdeterminowanym zawodnikiem mamy do czynienia. 
Jednak... jaki wyłom w tej determinacji dokonało zniechęcenie, wynikające z dwóch ostatnich sezonów? Jakie wyrwy w kondycji pozostawią połamane kości i nadwyrężone stawy? Jaką traumę zostawi na nim szereg kraks, następujących jedna po drugiej? 
Nie wiem, ale wiem, że życzę mu, by przynajmniej udało mu się ziścić jedno marzenie; ilość zwycięstw etapowych. Bo na tęczową koszulkę w tym roku nie ma szans - jak i żaden inny sprinter, a nie wiadomo, ile czasu będzie jeszcze w stanie kontynuować karierę na satysfakcjonującym go poziomie...
   

Komentarze