MOGĘ ROBIĆ WSZYSTKO TO, CO ROBIŁEM W WIEKU 18 LAT. TYLE ŻE NIE TAK CZĘSTO

Fot: Maciej Mycielski, Fitness Club Imperium

GDY JEDZIESZ NA WIETRZNY, NIEMAL DWUGODZINNY TRENING W ZASADZIE PO TO, BY NA POWROCIE WPAŚĆ NA DWUNASTOMINUTOWY WYŚCIG TRENAŻEROWY W KLUBIE IMPERIUM TO WIESZ, ŻE BĘDZIE PIEKŁO. W UDACH RZECZ JASNA
  
Nie miałem w planie tej zabawy na trenażerze - uwierzcie, ostatnio na samą myśl o trenażerze bolą mnie wszystkie mięśnie, zwłaszcza te mimiczne, odpowiadające za stały zanik uśmiechu - ale skoro padło nieznoszone przeze mnie pytanie "wpadniesz?", choć nie jestem członkiem Imperium, nie mogłem odpowiedzieć inaczej, niż "tak". Bo wyścig zorganizowany był przez (Nie)Małą Ligę XC, której cyklicznie pomagam w gubieniu różnych rzeczy, czy też błędnym rozstawianiu podium zawodów.  
Oni mnie nie lubią, ja ich też nie, więc z radością, taszcząc rower na ramieniu, jak zwykle budząc zdziwienie u recepcjonistki, wlazłem na piętro nie zrzucając tylnym kołem żadnej doniczki, błyskawicznie się rozebrałem (przecież jeździłem przy ledwie plus pięciu) o mały włos nie ściągając jednej warstwy za dużo, co na pewno wzbudziłoby ogólną wesołość a u mnie równie proporcjonalny do tego rumieniec i wskoczyłem na rowerek spinningowy by nie wystygnąć. 
Kręciłem, aż chłopaki ustawili mój rower na ichnim trenażerze, co oczywiście wiązało się z dodatkową koniecznością przełożenia mojej kasety. 
Rozpoczął się wyścig; znaczy po rozgrzewce na spinningu wskoczyłem jeszcze na swój, pokręciłem chwilę i rozpoczęła się zabawa. 
Niby tylko 6 km lekko pofałdowanej trasy, ale sama końcówka - podjazd pod Alp d`Huez. Czyli ładna ścianka, którą to natychmiast w postaci obciążenia na nogi przenosi trenażer. 
Wiedziałem, że nie można zacząć za ostro - bo się spalę i tyle będzie z jazdy, co wstydu z niej. 
I teraz ciekawostka. Tętno. 
Treningowo jeżdżę na tętnie 120 - 145, sporadycznie dobijając do 150. Od święta widzę na wyświetlaczu 160; tylko w warunkach wyścigowych. Moje tętno maksymalne z ubiegłorocznego testu wysiłkowego - 186. Jakie dziś zobaczyłem w czasie podjazdy pod Alpe? 186.
Rozpocząłem jazdę i praktycznie z marszu, jadąc zachowawczo - złapałem tętno 160. W domu, od kiedy jeżdżę w piwnicy, takiego nie widziałem. Pierwsze dwa km jechałem w takim tętnie, 160 - 162. W połowie trasy, gdy nie zagłuszałem jeszcze oddechem lecącej muzyki, już wiedziałem, że początek pojechałem za słabo. Bo tętno tętnem, płuca płucami - ale nóg jeszcze ostro piekących nie czułem. 
Było dość mocno ale do limitu jeszcze sporo brakowało. Podkręciłem tempo na jakiejś hopce, trzaskając przerzutkami i łapiąc kadencję 142, wówczas też pojawiły się naprawdę zacne waty... i tętno 170 zamknięte, a do finałowej sztajfy jeszcze brakowało. 
Zaczął się podjazd i zaczęła się sympatyczna rzeźnia. Tętno przekroczyło 180. Ostatni fragment tętno nie schodziło ze 180, sięgając u szczytu właśnie 186, i jeszcze starczyło sił na podkręcenie finiszu. Czyli...
...początek niestety przejechany za słabo, bo mimo wskazań tętna rezerwa jeszcze była spora. I to mimo dwugodzinnego niemal treningu tuż przed tym sprawdzianem. Po tradycyjnym rozkręceniu jeszcze kwasu mlekowego zszedłem z tego ustrojstwa, przebrałem się i pojechałem jeszcze na szosę, dokręcić jeszcze 15 km, żeby rozjechać się w warunkach nie trenażerowych. Wychodząc stamtąd także nie zrzuciłem żadnej doniczki, to jest prawdziwy sukces dnia, a nie jakieś tam pierwsze miejsce w zabawie trenażerowej. 
W sumie niewiele brakło do ubiegłorocznego rekordu; zgubił mnie zachowawczy początek, ale cóż mogę powiedzieć - jeszcze forma nie ta, całkowicie schrzaniony styczeń swoje robi, brak doświadczenia na takim trenażerze także. Jednak to bardzo fajne przeżycie; można sprawdzić się w porównywalnych dla każdego warunkach. Jak za rok - jak dożyję - taki wyścig będzie, chętnie się raz jeszcze sprawdzę. Rekord zaczyna mieć zbyt długą brodę. 

Komentarze