JAK Z BÓJKAMI DZIECI; ZAMIAST ZA KARĘ LAĆ OBYDWOJE, NALEŻY ZLAĆ TO, KTÓRE ZWYCIĘŻY W WALCE

Klasyka otwockich dróg; mamy własną, interiorową reprezentację kajakarzy oraz wędkarzy. Fot: za uprzejmością Linii Otwockiej 

...CZYLI DRUGA CZĘŚĆ SAGI O OTWOCKU. WYKONANE AKTUALNIE ZDJĘCIA W NIEKTÓRYCH CZĘŚCIACH OTWOCKA ŚMIAŁO MOGŁYBY STANĄĆ DO CASTINGU  DO FILMU HISTORYCZNEGO, ROZGRYWAJĄCEGO SIĘ W STREFIE ZDEMILITARYZOWANEJ W PÓŹNYCH LATACH CZTERDZIESTYCH


W poprzednim odcinku...
Z konsternacją zauważyłem, że ruch objazdowy można puścić też wąziutką drogą (dotychczas jednokierunkową), zlokalizowaną tuż przy szkole podstawowej. Z obu jej stron w dwie przeciwne strony. Żeby ten pomysł zrealizować z pełnym rozmachem, należało tam zlikwidować znajdujące się progi spowalniające. Już widzę te natrętne matki, wyciągające nieuważne dzieci, lezące wprost pod koła samochodów, już widzę dzieciaki, skaczące przez ogrodzenie wprost pod jadący samochód (wiem, co mówię, sam przez te płoty lata temu skakałem).

Nic dodać, nic ująć, Demotywatory.pl

Można też skierować ruch objazdowy w inne ulice na zasadzie rozproszenia samochodów (jak pobłądzą w okolicznych lasach, będzie święty spokój) lub też zasadzie "ratuj się, kto może", bo dębieję tam nawet ja, znający Otwock od podszewki, o przyjezdnych nie mówiąc. Mam na myśli choćby wąską uliczkę Ostrowską, na której to byłem i się wychowałem, i pierwsze kraksy rowerowe przeżyłem. 
Dziesiątki razy - Otwock to miejscowość w dalszym ciągu (mimo atakującego nas co noc smoga wawelskiego) uzdrowiskowo - szpitalna (acz nie wiem, czy ktoś w sanatorium płucnym da gwarancję dłuższą, niż do bramy wyjazdowej) - na ulicach Otwocka słyszy się pytanie "a do szpitala to którędy dojechać?". Nie wnikam tu w odpowiedzi, których czasami udzielaliśmy będąc dzieciakami, jak ktoś był dla nas niegrzeczny, bo to było bardzo nieładne. Oj, nie. 
Obecnie, będąc przynajmniej wiekowo dorosłym acz równie infantylnym jak wówczas, uprzejmie najpierw pytam, "a do którego?" bo szpitali w okolicy w bród. Jak się dowiem do którego, wówczas kieruję jak na dorosłą osobę przystało. Ale teraz, chcąc wysłać kogoś, kto nie zna okolic, w poszukiwanie szpitala grozić to może mordobiciem, jak nas potem znajdzie, bo nieświadomie można skierować daną osobę wprost w paszczę lwa, gdyż za diabła nie wiadomo, gdzie w danej chwili przyjdzie do głowy drogowcom zmajstrować kolejną niespodziankę. 
To przypomina mi scenkę rodzajową sprzed czterech lat, gdy po zawirowaniach życiowych wróciłem do jednego, co mnie trzymało u pionu w życiu. Do sportu, na początek do znienawidzonego biegania. Biegałem wówczas o dziwnych porach - najczęściej bardzo wcześnie rano, ok 4 - 5 rano, lub też późnym wieczorem, także znacznie po 22. 
Któregoś dnia, gdy biegłem w deszczu, rzecz jasna nie mając żadnej narzuty przeciwdeszczowej, radośnie rozchlapując kałuże butami w rytm Slayer`a, zatrzymał się przy mnie bus. 
Kierowca pyta o szpital; za szybami widzę kilka innych głów. Pyta oczywiście o ten, który jest najdalej od tego krańca Otwocka, w którym się znajdowaliśmy. A wiedzcie, że Otwock to miasto lesiste - rozciąga się na bardzo dużej powierzchni. 
Tłumaczę, stojąc w tej ulewie, i w kałuży po kostki (bo przecież ulice otwockie podczas nawet mżawki staja się poligonem doświadczalnym kajakarzy) jak mają jechać, ale po siedemnastej uwadze o zmianie kierunku widzę, że ma oczy jak ja na zajęciach, na których uczyłem się o przeliczaniu głosów na mandaty metodą Hare`a - Niemeyera. Wspominałem, że jestem humanistą? 
W końcu mówię, jak mnie podwieziecie, pokażę Wam - stamtąd mam dwa km do domu, podbiegnę sobie z innej strony, choć już byłem tak mokry, że było mi wszystko jedno. Otworzyły się drzwi.
Wsiadłem, niepomny, że mama nie raz coś wspominała o wsiadaniu do samochodów nieznajomych, ale nie pamiętam co, bo nie słuchałem. 
Bus pełen sióstr zakonnych, za kierownicą siedział ksiądz. Przy moich uszach nadal rozlega się chrapliwy głos Toma Aray`i (katolika!) i jego kolegów ze Slayera. Siostry, chyba komuś wdzięczne za rozwikłanie zagadki z drogą, która dotychczas prowadziła ich ciągle w to samo miejsce, niezależnie od obranego kierunku jazdy, nie zwróciły uwagi na moją konstatację, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, rzuconą po łacinie, i zaczęły się modlić.
Ksiądz zaczął jechać. 
Ja zacząłem się bać.  
Nie przekraczał czterdziestki, ale to w żadnym wypadku nie umniejszało mojego przerażenia jego niebywałymi umiejętnościami rajdowymi, siostry zaczęły coś intonować i dziękować "młodzieńcowi" za pomoc, ja zacząłem zapadać się i w sobie i w fotelu, szukając mysiej dziury. Chodziło mi cos po głowie, że w takim gronie nie powinno mi grozić żadne niebezpieczeństwo, bo księdza za rękę prowadził św. Krzysztof, ale nie miałem przekonania, czy nawet św. Krzysztof poradzi sobie z Otwockiem, imitującym Wenecję podczas każdego deszczu.
Tak. 
Jeżdżenie po Otwocku wymaga wsparcia sił nadprzyrodzonych. 

Komentarze