NIEZNISZCZALNY, CZYLI PRZYCZYNEK DO BIOGRAFII ALEJANDRO VALVERDE


MICHAŁ KWIATKOWSKI PO UBIEGŁOROCZNYM WYPADKU ALEJANDRO VALVERDE, ŻYCZĄC MU ZDROWIA POWIEDZIAŁ, BY NIE PRZYSZŁO MU DO GŁOWY PRZEDWCZEŚNIE KOŃCZYĆ KARIERY. BO WYMARZONYM WYŚCIGIEM KWIATKOWSKIEGO JEST LIEGE BASTOGNE LIEGE, KTÓRY KILKUKROTNIE WYGRYWAŁ VALVERDE, I TO WŁAŚNIE JEGO MICHAŁ CHCIAŁBY POKONAĆ W TYM WYŚCIGU

Dwa słowa uwagi na temat wąskiej specjalizacji wyścigowej Alejandro. Bo ów specjalizuje się ... we wszystkich wyścigach. Dotychczas nie przyuważyłem, by był jakiś wyścig, który jemu nie pasuje. Jest puncherem, potrafi skutecznie zafiniszować, potrafi się wspinać, potrafi jeździć na rantach, potrafi wygrać finisz z wyselekcjonowanej grupki, potrafi zjeżdżać i dobrze jeździ na czas, bardzo dobrze jeździ wielkie toury (jeden wygrał). 
Nie potrafi jedynie wygrać Mistrzostw Świata, choć sześciokrotnie był na podium tej imprezy. Alejandro, mimo niemal 38 lat na karku, nadal się chce. Na pierwszym tegorocznym zgrupowaniu, podczas rozmów z dziennikarzami podzielił się dwoma nieco eklektycznymi przemyśleniami. Pierwszym było, czy przypadkiem nie za wcześnie wraca do ścigania, drugim - że pierwsze zwycięstwa przyjdą dość szybko.
Mamy początek lutego, sezon jeszcze w powijakach, a Valverde ma już pięć miejsc na podium. Pytania? Operacja, rehabilitacja, przetrenowana jesień i zima i Alejandro wstał niczym Feniks z popiołów.
Nie wnika w przesyt bogactwa Movistaru (liderami są Nairo Quintana, Mikel Landa i on), po prostu robi swoje. Bo prócz wielkich tourów jest wiele wyścigów klasycznych, w których nominalnie to on jest z tej trójki najsilniejszy.
Ubiegłoroczna czasówka, otwierająca Tour de France. Pogoda pod psem, pada, ślisko. Zawodnicy, wykręcając swoje nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników waty, na śliskich zakrętach ryzykują wiele, składają się na pograniczu ryzyka - ale to Tour de France, tu jedzie się na całego, nie bierze się jeńców.
Jednym z tych, którzy cienką czerwoną linię między pozycją pionową a horyzontalną przekroczyli milimetr za mocno, jest Valverde. Sam moment uderzenia w barierki wygląda paskudnie - lewe kolano przyjęło cały impet uderzenia bezwładnego ciała.
Na kraksy bez utraty przytomności istnieją dwie, najczęstsze reakcje.
Pierwsza - powolne podnoszenie się, i próby mało usystematyzowanego poruszania członkami, które dopiero teraz przeszywa rozdzierający ból. Pierwsze sekundy to oszałamiające działanie adrenaliny; więc niczym zaskakującym jest odreagowywanie uderzenia dopiero po dłuższej chwili.
Drugą reakcją jest... brak reakcji. Paraliżujący ból odbiera siły, nie pozwalając - w sumie, w kontekście potencjalnych powikłań - się przedwcześnie podnieść.
Valverde po tym uderzeniu leżał na mokrym, błyszczącym od deszcz i reflektorów samochodów ekip kolarskich długi czas. Nie podniósł się samodzielnie.
Prosto z trasy trafił do szpitala ze złamaną rzepką oraz kością skokową.
Pierwsze prognozy nie były optymistyczne, trudne do oszacowania szanse powrotu na rower, a jeszcze trudniejsze oszacowanie powrotu do formy sprzed wypadku.
Jednak Valverde to nie typ zawodnika, który zakończy karierę w sposób niezaplanowany przez siebie samego.
W listopadzie na swoim profilu opublikował film z siłowni, na którym ćwiczy stacjonarnie. Po kontuzji, prócz niewielkiego śladu po operacji, nie ma już śladu.
Alejandro Valverde leg recovery
W styczniu stał na podium pierwszych wyścigów, jeden z nich wygrywając.
Alejandro obiecał, że jak wróci - to wróci mocniejszy. 
I wyraźnie słowa dotrzymał. 
Nadciągają wyścigi klasyczne, także "monumenty". Ciekawość, jak poradzi sobie w nich Valverde wraz z kibicowaniem Michałowi Kwiatkowskiemu oraz zainteresowanie, jakie w oczywisty sposób budzi "Nieobliczalny" Peter Sagan powoduje nie rozdwojenie, a roztrojenie jaźni. 






Komentarze