(NIE) MAŁA LIGA CYCLOCROSS, CZYLI TĘSKNOTA ZA SZOSĄ

Zdjęcia, aż przewidywalnie doskonałe autorstwa Pana Kowala; Zbyszka, który jest w stanie jeszcze kibicować i skakać pod przeszkody z poświęceniem, godnym lepszej sprawy

GDY BĘDĄC TRZEŹWYM JAK "BABE, ŚWINKA Z KLASĄ" NAGLE TUŻ  PRZED TWARZĄ POJAWIA CI SIĘ COŚ CZARNO SZAREGO, PIASZCZYSTEGO I Z NAPISEM "44" PO CHWILI JUŻ WIESZ, ŻE TO PODESZWA TWOJEGO BUTA KOLARSKIEGO. I ZANIM RUSZYSZ DALEJ, MUSISZ WYPLĄTAĆ NOGĘ Z RAMY, PIACH Z BLOKÓW, WYPLUĆ JEGO NADDATEK I NA KONIEC ZAŁOŻYĆ ŁAŃCUCH

A gdy już wyplączesz się z ramy roweru, uświadamiasz sobie, że to zawody przełajowe, i że widok swojej nogi, oplatającej własny kark, jest raczej zjawiskiem standardowym...
Jako że jestem (naprawdę pasuje mi to słowo...) niepełnosprawnym członkiem (Nie) Małej Ligi Cyclocross, same wyścigi traktuję wyłącznie treningowo, bo nie da się stać okrakiem między organizacją a uczestnictwem, by któryś z elementów na tym nie ucierpiał.
Stąd też całkowicie nie zwracam na zajęte miejsce, tylko na odczucia, związane z samym wyścigiem, który znam też od "podszewki".
Trasa... cóż, jeśliby trasę choć jeszcze odrobinę zakręcić, to z zawodników powstałby wąż, zjadający własny ogon.

Mała Liga Cyclocross

Na krótkiej, bardzo technicznej pętli znaleźć można było wszystko, z czego słyną klasyczne przełaje: sekcje kopnego piasku, podbiegi po schodach, przeszkody do przeskakiwania, mnóstwo zakrętów, single, podjazdy i zjazdy pod skosem, jazda po żwirowej bieżni, labirynt po trawiastej nawierzchni, hopki, korzenie, krawężniki, dwie skocznie w dal do pokonania, przejazd przez trybuny... na całej rundzie była tylko jedna chwila, w której przypominałem sobie, że rower jest od tego, by na nim jeździć, a nie go nosić. Był to krótki przelot przez bieżnię; od razu po nim zaczynał się nieznoszony przez chyba wszystkich szosowców interwał, związany z koniecznością częstego zeskakiwania z roweru, biegania z nim, noszenia, biegania w głębokim piasku...
Przełaje kopią po tyłku aż miło. Jak napisałem w poprzednim wpisie - skrajne zmęczenie pojawia się już po dwóch, trzech minutach sieczki, po czym jedzie się już na całkowite dobicie i zmęczenie materiału. O ile jeszcze na pierwszych rundach wskakiwanie na rower i ruszanie zdaje się być czynnością zupełnie naturalną, o tyle na rudach ostatnich rower coraz bardziej staje okoniem, nie chcąc ruszyć z miejsca po wskoczeniu na niego...
Każda kolejna sekcja kopnego piasku jest cięższa od poprzedniej. Każdy piaszczysty podjazd, z każdą rundą coraz bardziej rozjeżdżony, wymaga spożytkowania coraz większych, a i tak stale ubywających sił. Mimo zimna (temperatura oscylująca w granicach zera, wiatr i wilgoć ) sprawiały, że chłód był wyraźnie odczuwalny. Ale nie podczas wyścigu.. jechałem w krótkich spodenkach, w samej bluzie bez potówki i w potówce pod kaskiem. I już na drugiej rundzie chętnie pozbyłbym się i bluzy i potówki spod kasku.
Serce, wchodzące w rzadko odczuwane rejestry, pot, spływający na oczy, sztywniejące po każdym odcinku biegowym nogi, bolące od walki z kierownicą ręce, dokuczające od wskakiwania na siodło cztery litery... przełaje pieką i bolą. Co runda trzeba wbić się w te same piaszczyste pryzmy. Co runda trzeba zjechać piaskiem, na którym przednie koło usiłuje stanąć sztorc. Co runda trzeba wypiąć prawą nogę, przenieść ciało na lewą stronę roweru przy wpiętej cały czas lewej nodze i zeskoczyć w biegu, wypinając lewą nogę zanim się wyląduje na ziemi. A dodam, że na zmęczonych i nie przyzwyczajonych do tego nogach staje się to niemal cyrkowym wyczynem...
Na każdej rundzie po kilkanaście razy. Zmęczenie odbierało zmysły, w końcówce cierpiałem już straszliwie, dodawszy do tego zmaganie się z lekką kontuzją, całokształt był potęgującym się koszmarem. 
Dlatego też przejechałem o jedną rundę więcej, niż powinienem. 
Pod koniec wyścigu zaliczyłem glebę; bez tego wyścig przecież nie byłby odhaczony... piasek, korzenie, źle ustawione przednie koło, noga się wypięła ćwierć sekundy za późno... obie nogi obite, suport zrył jedną łydkę. Założyć łańcuch i do przodu.. 
I mimo że - jak zresztą zawsze w czasie takiego wyścigu - obiecuję sobie, że już nigdy więcej, że to na pewno ostatni raz, że co i rusz chcę zejść z trasy, tylko wiem, że ze zmęczenia nie trafię do bazy, więc jak ten leming prę do przodu, między taśmami, o których też wiem, że będę zbierał je do wieczora...
Przełaje to pot, sól i krew prawdziwego, prostego i pozbawionego blichtru kolarstwa. 
Przełaje to pierwotna, czysta forma wysiłku, połączenia zawodnika z rowerem. 
Z rowerem, pozbawionym jakiejkolwiek amortyzacji i wyposażonym w wąskie - w porównaniu z MTB - opony.
Mała Liga Cyclocross, Wyścig Przełajowy o Puchar Prezydenta Miasta Otwock przeszedł do historii. 
A mi powoli ładnie zielenieją siniaki.   


Komentarze