JEŚLI NIE ŻYJESZ DLA CZEGOŚ, UMRZESZ PO NIC, CZYLI RZECZ O POGONI ZA MARZENIAMI



SKORO POSŁUGUJEMY SIĘ JĘZYKIEM POLSKIM, TO ZAKŁADAĆ MOŻNA, ŻE JESTEŚMY W POLSCE; NA ZASADZIE, ŻE JAK COŚ MA CZTERY KOPYTA I RŻY, TO NAJPEWNIEJ JEST KOŃ, A NIE TAKIE NA PRZYKŁAD OKAPI. ZAŚ JAK JESTEŚMY W POLSCE, TO WSZYSCY JESTEŚMY SPECJALISTAMI W TRZECH DZIEDZINACH. POLITYCE, RELIGII I SPORCIE. I WE WSZYSTKICH TYCH TRZECH DZIEDZINACH JESTEŚMY SPECJALISTAMI W ANONIMOWYM HEJCIE. I PRZY OKAZJI NIEZŁYMI ŚWINIAMI

Jasnym jest, że jak komuś jest lepiej, to w dobrym tonie jest rzucić go na glebę, a i jak się komuś noga podwinie, to bezwzględnie go trzeba skopać. Najlepiej na leżąco.

Ile razy AA (anonimowi adwersarze) wysyłali Michała Kwiatkowskiego na sportową emeryturę po nie najlepszym sezonie 2016, mówiąc że już się skończył? Ile razy Rafał Majka obsobaczony został za mało aktywną jazdę na TdF? Głównie rzecz jasna krzyczeli ci, którzy na rowerze najdalej to do sklepu może podjechali.
Mamroczemy też i psioczymy na inne dyscypliny. Mimo że nie przepadam za np. piłką nożną, to potrafię docenić ich zawodowstwo. Mimo że nie łapię; no nie ma, że boli, nic a nic nie łapię tenisa ziemnego, potrafię docenić to, że są zawodowcami.
A piłka nożna - że zarabiają za dużo, za te miliony da się utrzymać niewielkie państwo. A któż ci broni zostać drugim Lewandowskim? Że Małysz dostał porządny samochód za raptem cztery skoki? A śmiało, załóż pomalowane tarcice na nogi i skocz z Wielkiej Krokwi. Że Kliczko za pranie po pysku zarobił wszystkie pieniądze świata? Śmiało, wskocz na ring. Nawet na tylko pół minuty.
Pyskówki internetowe, właściwe dla "anonimowych" i z tego tytułu tchórzliwych specjalistów w każdej dziedzinie przestały mnie dziwić.
Ale nawet mnie zaskoczyło, jak bardzo możemy - my, naród Mickiewicza i samych gorliwych katolików, naród papieski, i jak zawsze wybrany, naród zaiste wallenrodowski, jak i zawsze ciemiężony przez wszystkich złych wkoło, bo przecież tylko my jesteśmy "tymi dobrymi" - jak my możemy życzyć komuś, kto znalazł się w tragicznej sytuacji, jak najgorzej.
Piję do uwięzionego na Nanga Parbat polskiego alpinisty. Oczy otwierałem, czytając komentarze, jak te sowy z filmu o Rydzyku, gapiące się w niemym zdumieniu, jak ów przekonuje, iż otrzymał od bezdomnego dwa samochody. A darczyńca zmarł. Bezdomny daje milionerowi dwa samochody. I umiera. Wiarogodność opowieści rodem z Faktu pt. "porwali i gwałcili mnie kosmici". Naczelnik lokalnej skarbówki ma dwa zawały i lekki udar.
Ja miałem takie same oczy, jak przeczytałem kilka tylko wpisów w sieci na temat znajdującego się w krytycznym położeniu alpinisty. Wpisy brzmiały: po co się tam pchał? Sam sobie piwa nawarzył, sam niech je wypije. Angażować pieniądze publiczne na ratunek jakiegoś gościa, który zimą włazi na Nanga Parbat? Toż przecież sam się o to prosił. I tym podobne; więcej nie czytałem, bo czym prędzej zamknąłem zakładkę z komentarzami, tych, jakże wrażliwych, "AA".
Tacy właśnie jesteśmy empatyczni, takie rozpiera nas współczucie na krzywdę innych.
Mając takich rodaków, naprawdę nie potrzebujemy żadnych zewnętrznych wrogów.
Nie muszę być alpinistą, by wiedzieć, jak się może teraz czuć. Nie muszę chodzić po górach, by docenić wysiłek tych, którzy za wszelką siłę chcą je okiełznać. A góry są wymagającym przeciwnikiem. Bo rozumiem pogoń za marzeniami, nawet tymi najbardziej abstrakcyjnymi. 
Na jednym ze spotkań, w których miałem okazję uczestniczyć, prof. Bartoszewski powtórzył zdanie, będące zarazem tytułem jednej z jego książek.
Warto być przyzwoitym. 
A może na końcu powinien być postawiony pytajnik? 

Innym zupełnie tematem jest ruszenie na pomoc czwórki alpinistów, przerywających akcję zdobycia K2. Tym gościom należą się też wyjątkowe słowa uznania; nie zawahali się, by pomóc kolegom, znajdującym się 150 km dalej, niwecząc swoje plany. 
Piszę te słowa, gdy jeszcze nie wiadomo, jak potoczy się akcja ratunkowa. Ostatnią informacją jest, że lada chwila może wystartować helikopter po wspinaczy z K2. 



Komentarze