ELITE RACE, CZYLI O CO CHODZI Z TRZEMA KILOMETRAMI JAZDY PO DWÓCH TYGODNIACH BADAŃ

Elite Race w Profesjonalny Serwis Rowerowy, co zresztą widać
GDY BĘDĄC BARDZIEJ AGNOSTYKIEM, NIŻ BIJĄCYM POKŁONY AKOLITĄ, ZACZYNASZ W GŁOWIE NUCIĆ "DOBRY JEZU A NASZ PANIE" WIESZ, ŻE DZIEJE SIĘ COŚ NAPRAWDĘ EKSTREMALNEGO. I NIE MAM NA MYŚLI PRÓBY PRZEJŚCIA PRZEZ TRASĘ TORUŃSKĄ POZA PRZEJŚCIEM DLA PIESZYCH

Podejrzewam, że dokładnie wiecie, ile to jest przejechać trzy kilometry. Za jednym podejściem, dodam. To tyle, co - ot, tak, tu usiłuję strzelić palcami, ale mi nie wychodzi, więc zastosuję onomatopeję - "pstryk!". Rzecz jasna, o ile nie jedziemy pod górę. Lub na Elite Race, przepaskudnym wyścigu na trenażerze. Ot, taka współczesna maszyna tortur, podłączona do komputera, by przećwiczyła brutalniej.
To jeżdżenie wiertłem po odsłoniętym nerwie zęba zacząłem od krótkiej rozgrzewki, bo na tyle w obecnej formie sił starczyło. Zbyt krótkiej, jak się okazało. Cóż poradzić, skoro ostatnie dwa tygodnie jestem mocno zaangażowany, ale w pobieraniu krwi do próbówek i robieniu RTG.
Nie wiedząc, na co mnie stać, bo dwa tygodnie bez treningu swoje zrobiło, zacząłem zachowawczo, a i tak po 400 metrach czułem już ogień w nogach i słyszałem tam-tamy, dudniące w płucach.
Pierwszy raz jechałem na tej klasy trenażerze. I to chyba rozsądniej jest opisać, niż zwracać uwagę na tak nieistotne i zupełnie poboczne tematy, jak osiągnięty czas... 
Sprzęt, mając punkt odniesienia w postaci zwykłego trenażera rolkowego, pierwsza klasa. Sam panuje nad zmianą obciążenia, co sprawiło, że już przestałem go lubić, i nie pozwala na złapanie oddechu nawet mieląc przełożeniami, a to znów sprawiło, że już nie lubię go nic a nic.
Elite Race to ciekawe doświadczenie, acz ze względu na jakieś tam kłopoty fizyczne okupione wielkim cierpieniem i późniejszym pieczeniem ud.
Po schodach do pracy wchodziłem dziś wolno. 
Bardzo wolno. 



  


Komentarze