CO ROBISZ NA ZIEMI? SPRAWDZAM POWIETRZE W ŁAŃCUCHU

WAŁ MIEDZESZYŃSKI - BO TAKIEGO WAŁA WARSZAWA TAKŻE POSIADA - CHARAKTERYZUJE SIĘ TYM, CZYM I POZOSTAŁE WAŁY; JEST MOCNO EKSPONOWANY NA WIATR I WSZELKIE INNE ATMOSFERYCZNE UPIERDLIWOŚCI. OSTATNIE DNI SPOWODOWAŁY, ŻE NA WALE ZROBIŁA SIĘ WARSTWA,  POZWALAJĄCA ROZGRYWAĆ TAM ZAWODY - NOMEN OMEN - CURLINGU, DO KTÓREGO CIĄGNIE MNIE Z KAŻDYM KOLEJNYM KILOMETREM, POKONANYM NA ROWERZE

Wracałem swoim wysoko wyspecjalizowanym rowerem zimowym, wartości 200 zł (po umyciu i napompowaniu) z Kabat (przeciwna względem Wisły strona Warszawy w stosunku do Otwocka) podczas przedwczorajszego renesansu zimy. Dość istotne zaś jest to, że nie byłem przygotowany ubraniowo do takiej trasy przy temperaturze minus siedmiu, bo konieczność wyprawy na drugi brzeg wypadł w ostatniej chwili, gdy byłem w pracy.
Nie ma sensu, by opisywać całą trasę, wszystkie pokryte śniegiem, zrzucanym przez pługi z dróg, pokryte lodem ścieżki rowerowe. Cieszę się, że w ogóle są. Nie ma sensu opisywać ruchu na tych ścieżkach, przejeżdżania przez skrzyżowania po ciemku; i tak w Warszawie jest lepiej, niż na obrzeżach.
Nie ma sensu, by opisywać jazdę mostem nad Wisłą przy minus siedmiu i ostro wiejącym wietrze; wszystko to staje się marnością przy opisie ścieżki rowerowej, biegnącej szczytem wału wiślanego.
Jest to kilka kilometrów prostej, acz dość wąskiej, wyłożonej nierówną kostką Bauma, ścieżki. Jedzie się wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego, ale znacznie nad nim - bo takie jest przecież zadanie rzeczonego wału.
I cała ścieżka, pokryta gładkim śniegiem i lodem staje się ścieżką pierwszej kategorii rozśmieszania. Tam przecież nikt nie odśnieża ani nie sypnie solą, tam też wiatr, stale wiejący szczytem wału uatrakcyjnia przejazd ścieżką, tam też po obu stronach ustawione są barierki, umożliwiające przygrzmocenie w nie w razie upadku. Jednak najlepsze w tej ścieżce, pokrytej twardą pokrywą śnieżną jest jej lekki skos (opady deszczu) skierowany jednak pod kątem w jedną tylko stronę.
Ów skos powoduje, że jadąc po śliskim, często asekurując się wypiętą nogą, mimowolnie zsuwamy się w lewo.
Jakby po stronie wału był magnes, działający na rower; z każdym metrem, nawet zaczynając za pan brat z przepisami, jechać prawą stroną, i tak po pięćdziesięciu metrach ślizgawki osuwałem się na lewy skraj ścieżki.
Na przestrzeni całej, pokonanej drogi wzdłuż Wisły byłem o tej porze jedynym cyklistą. I w sumie dobrze, bo minięcie się na takiej ślizgawce z kimś jadącym z naprzeciwka nie należałoby do prostej czynności.
Nie sposób policzyć, ile razy musiałem zaprzeć się nogą, nie sposób zliczyć, ile razy asekurowałem się ręką, co oczywiście i tak by nic nie dało. Ale odruch jest odruchem. 
I gdy już zjechałem ze ścieżki, bojąc się w ciemnicy jechać między samochodami, pojechałem w malutką, osiedlową uliczkę, by przebić się na właściwą stronę Wawra, korzystając z chodników. Oczywiście droga ta po dwóch kilometrach okazała się być zamknięta, z powodu budowy w tym miejscu obwodnicy.
A mi wyczerpały się baterie w przedniej i tylnej lampce.
Całe szczęście, zawszę jeżdżę z dwoma - znaczy się, łącznie z czterema - dwie z przodu, dwie z tyłu.


Komentarze