POZORY MOGĄ MYLIĆ, RZEKŁ JEŻ, SCHODZĄC Z DRUCIANEJ SZCZOTKI

WIDZIAŁEM KIEDYŚ W SIECI REKLAMĘ SPOŁECZNĄ. OJCIEC ODWOZI WIECZOREM CÓRKĘ NA IMPREZĘ. TA OCZYWIŚCIE ŁADNIE UBRANA, KRÓTKA SPÓDNICZKA, WYSOKIE BUTY. WYSIADA Z SAMOCHODU, IDZIE W STRONĘ DOMU, ALE OJCIEC JĄ WOŁA. DZIEWCZYNA ZAWRACA, I OD STRONY PASAŻERA, POCHYLAJĄC SIĘ MOCNO, SPOGLĄDA PRZEZ ODSUNIĘTĄ SZYBĘ. OJCIEC WYCIĄGA ZWITEK PIENIĘDZY NA TAKSÓWKĘ, BY CÓRKA MIAŁA JAK WRÓCIĆ DO DOMU. Z TYŁU NADJEŻDŻA RADIOWÓZ. POLICJANCI DOSTRZEGAJĄ OCZYWISTĄ SCENĘ; WYZYWAJĄCO UBRANA MŁODA DZIEWCZYNA, MOCNO WYPIĘTA, WYCIĄGA DŁOŃ PRZEZ OKNO SAMOCHODU PO ZWITEK BANKNOTÓW OD STARSZEGO PANA
"Łyżeczka" w wykonaniu Sagana i Naesena
Gdyby powyższy obrazek zamieścić w innym kontekście, bez całej otoczki (rowery, kaski), mógłby wzbudzić co najmniej złośliwe komentarze, dotyczące wątpliwej proweniencji obydwu panów. Jednak tu kontekst wyjaśnia wszytko - początkowo winą za tą kraksę (leżał w niej jeszcze Van Avermaet) obarczono Sagana, bo to on, jadąc tuż przy barierkach, jako pierwszy przewrócił się. Potem nastąpiło trzyosobowe domino. Z początku rzeczywiście nie było jasne, dlaczego ów efekt wystąpił, padło na Sagana, że zaczepił o barierkę. Tyle że on zaprzeczył, by tak się stało... Dopiero po czasie opublikowany został film, nakręcony przez jednego z kibiców, stojących naprzeciwko miejsca zdarzenia. 
Wyraźnie widać na nim, że zawodnicy zaczepiają o kurtkę, przerzuconą przez barierkę przez dość beztroskiego kibica. Kurtka ta wplątała się w rowery, przewracając zawodników; widać ją zresztą na powyższym zdjęciu. 
Byłem w dokładnie tym miejscu, niecały miesiąc po tym wyścigu. Przejechałem Oude Kwaremont dwukrotnie; jest to dość wymagający, brukowy podjazd o specyficznej charakterystyce. Zaczyna się od zakrętu z drogi głównej, wjeżdżając od razu ostro pod górę w stronę Kwaremontu. Niewielki wąwóz, wypłaszczenie, i droga znów zaczyna się wznosić. Ciągnie się i ciągnie jak, nie przymierzając, flaki z olejem. Na odcinku polnym, po wyjeździe z niewielkiego wąwozu miało miejsce zdarzenie z niesforną kurtką kibica. 
Oude Kwaremont to ciężki brukowy podjazd, ale nie najostrzejszy. Męczący upierdliwością, a nie stromizną. 

Z Kwaremontu przejechałem na dwa kolejne; jeżdżąc bocznymi, wąskimi drogami Flandrii zaczęła kiełkować mi w głowie myśl o przejechaniu amatorskiej wersji wyścigu Ronde van Vlaanderen. Namierzyłem Paterberg... to cholerstwo robi wrażenie już samym widokiem. 
Jest to krótki podjazd. Ale za to piekielnie stromy. Zamyka się w pięciuset metrach. Jest to miejsce znane z dziesiątek fotografii; zawodnicy bardzo często prowadzą tam rowery, bo jak ktoś straci równowagę i oprze nogę o kamienie, to samodzielnie już pod górę nie ruszy. 
Jest strasznie ciężki, stromizna przekracza 23%, sięgając 25, droga jest wąska a kamienie duże i nierówne. Ma to o tyle znaczenie, że jadąc bardzo wolno rowerem, ów wpada w te nierówności w sposób znacznie mniej kontrolowany, niż gdyby przejechać przez nie np. 30 km/h. 
Jest za to urokliwy. Z góry rozpościera się piękny widok na pofałdowaną okolicę, na dole stoi knajpa "kolarska", przy drodze rozstawione były jeszcze barierki, pozostawione po wyścigu. 
I rowerzyści. Co chwila ktoś przemierza te w sumie wąskie i znajdujące się na uboczu drogi... ale dla kolarstwa znajdują się one w samym centrum. 
Jako ostatni w kolejności zjeździłem Koppenberg. I znów; mimo że to klasyczne "hellingen" (podjazd pokryty kostką brukową) to jest on całkowicie odmienny od pozostałych. 
Zaczyna się spokojnie, od prostego wprowadzenia brukiem, z lekko rosnącą stromizną. 
By nagle, po mocnym zwężeniu drogi, sieknąć patelnią w twarz każdego kolarza, straszliwie podkręcając stromiznę. Droga bardzo zwęża, staje się mocno wybrzuszona na środku a poniszczona na zewnętrznych koleinach, odstępy między kamieniami sięgają kilku centymetrów - i odległości i wysokości. 
Ta pierwsza stromizna jest bardzo złudna; gdy wydaje się, że już jest jej koniec, droga opuszcza wąwóz, odsłaniając horyzont i... dalej rosnące wzniesienie... 
Ciężkie, bardzo ciężkie siodło do pokonania; z podwójnie rosnącą stromizną.
Piękne. Okrutne. 
Wymagające. Olśniewające. 
Pociągające syrenim głosem, by błyskawicznie dać się znienawidzić. 
Eklektyczne, zarazem trywialnie proste. 
Piękno w pierwotnej formie. 
Dlatego też - jeszcze nie wiem jak - chcę pojechać tam i przejechać cały wyścig, okraszony jeszcze kilkunastoma podobnymi, charakterystycznymi, brukowanymi podjazdami. 
Organizacyjnie i kosztowo będzie to bardzo ciężkie przedsięwzięcie, ale wiem, że tam będę. 
Nawet jak przyjdzie mi jechać stąd i rowerem, przez pięć dni pod rząd... 
Flandria jest ... Flandrią. 
Krainą kolarstwa. 
I bruków. 

Komentarze