"ODŻYWKI" WŚRÓD AMATORÓW, CZYLI KONTROLE ANTYDOPINGOWE NA AMATORSKIM POZIOMIE


JEŻELI PRAWDĄ JEST STWIERDZENIE, ŻE SŁOWAMI DA SIĘ UDZIELIĆ ODPOWIEDZI NA KAŻDE PYTANIE, TO WYSTARCZY TE SŁOWA USTAWIĆ W ODPOWIEDNIM SZYKU.
PROBLEM JEST TYLKO TAKI, ŻE PRZY ODPOWIEDZIACH NA NIEKTÓRE, NURTUJĄCE MNIE PYTANIA, NIE POTRAFIĘ USTAWIĆ ZNANYCH MI SŁÓW W TYM WŁAŚCIWYM, POŻĄDANYM SZYKU

Ledwie tylko musnąłem temat nad wyraz popularnej astmy wśród zawodowych sportowców, gdy usłyszałem pytanie - a co z dopingiem wśród amatorów? Przecież wy nie jesteście tak często badani? Wy - dotyczyło i mnie, bo z czystym jak komunijna koszula sumieniem śmiem zaliczać się do sportowców - amatorów. No właśnie. Co z dopingiem u amatorów?
I znów, sięgając do swych wrodzonych inklinacji humanistycznych, ćwicząc pióro i bawiąc się słowem niczym plasteliną, szkoląc się w tworzeniu zdań podrzędnie złożonych udzielę na to pytanie niezwykle wyczerpującej odpowiedzi, brzmiącej, jak to słynne "czterdzieści dwa" w pytaniu o życie, wszechświat i całą resztę Douglasa Adamsa - nie wiem. 
Od czasów młodzieńczego uprawiania sportu, zakończonego paskudnym wypadkiem w 1992, po przerwie 23 letniej i powrocie do sportu przed 4 laty, nigdy, nigdzie, przez nikogo nie byłem badany. Startowałem w biegach, w biegach terenowych, w triathlonach, w triathlonie zimowym i nikt nigdy nie zaatakował mnie, podtykając pod nos próbówkę. Nie pod nos, rzecz jasna, ale wiecie, co mam na myśli. 
Faktem jest, że w zawodach rangi mistrzowskiej (MP w jeździe na czas, MP w jeździe drużynowej, MP w jeździe w parach, MP ze startu wspólnego) podpisywałem informację o możliwości bycia przebadanym, ale nigdy nic takiego nie miało miejsca. 
Wszyscy wiedzą, z czego utrzymują się serie prywatnych zawodów. 
Z kasy uczestników. 
To też taki współczesny Paragraf 22 - badanie dla zawodników byłoby dobre dla zawodników, ale niedobre dla ich ewentualnej dyskwalifikacji, więc - zataczając koło - byłoby niedobre dla organizatorów zawodów...
Jednak można sobie odrobinę poteoretyzować i zastanowić się, jak mogłaby wyglądać porządna kontrola antydopingowa wśród amatorów. Jak wielki popłoch wyrządziłaby w szeregach zawodników? Czy niektóre wyniki, kręcone przez amatorów nie wymagałyby zweryfikowania? 
A tak w ogóle, to ile buteleczek syropu salbutamolu zmieści się w bidonie 0,7 litra?
W ostatnich latach zdarzyły się różne, w tym tragiczne przypadki wśród sportowców amatorów. Niestety, część z nich miała miejsce w czasie zawodów. To, że podpisujemy się na zaświadczeniach o stanie zdrowia, to jedno; ale ilu z nas robiło porządne badania, w tym wysiłkowe? Ilu z nas jest zupełnie pewnych swoich wyników krwi i moczu pod kątem substancji niedozwolonych? Ilu odżywia się tylko i wyłącznie oficjalnymi odżywkami, elektrolitami, białkiem, węglami, BCAA, glutaminą czy HMB? A ilu mogło zrobić sobie poważną krzywdę, zażywając jakieś środki niewiadomego pochodzenia? 
Ruszam tylko szczyt góry lodowej tego tematu. Nie chcę wchodzić w głąb, bo nikt nikogo za rękę nie złapał. Owszem, zdarzyło się kilku złapanych amatorów, ale na dopingu mechanicznym (zresztą, co trzeba mieć w głowie, by pod górę jechać z prędkością 50 km/h na rowerze?), natomiast doping farmakologiczny wśród amatorów w dalszym ciągu jest tylko i wyłącznie tematem wielu dywagacji, opowieści i miejskich legend. 
Ciekawi mnie samo zjawisko z perspektywy socjologicznej, nie sportowej; bo praktycznie każdy z nas świadom jest tego, że zjawisko dopingu w sporcie amatorskim występuje.
Znacznie częściej, niż w sporcie zawodowym. Cóż, ale tu występuje zasada trzech małpek z zasłoniętymi oczami, uszami i ustami - see no evil, hear no evil, speak no evil.  
  

Komentarze

  1. Ja jako sportowiec amator zdecydowanie uważam, że ino szybsi łode mnie biorom takie środki! Wolniejsi nie, bo nic do nich nie mom ;)
    RD

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz