LANCE ARMSTRONG, CZYLI KILOGRAM EPO POPROSZĘ
![]() |
Po treningu z Rafałem Majką. Wyjątkowej skromności człowiek |
PŁAWIENIE SIĘ W BLASKU CHWAŁY ZNANYCH OSÓB JEST DLA MNIE DOŚĆ ODLEGŁĄ CZYNNOŚCIĄ, ACZ ZDARZYŁO MI SIĘ ZROBIĆ ZDJĘCIE Z RAFAŁEM MAJKĄ, MICHAŁEM KWIATKOWSKIM, CZY WYGRAĆ STRÓJ TOMKA MARCZYŃSKIEGO. KILKA RAZY BARTOSZ HUZARSKI W SWOICH "LAJFACH" CYTOWAŁ MOJE UWAGI DO NIEGO, PODKREŚLAJĄC FAKT, IŻ KIEROWCA JEGO BUSA TAKŻE MA NA IMIĘ SŁAWEK. JEDNAK ZDJĘCIA CZY AUTOGRAFY NIE SĄ CZYMŚ, CO JAKOŚ SPECJALNIE MNIE ZAPRZĄTA.
![]() |
Dyskutując z Rafałem. Rzecz jasna w deszczu, bo ja tam byłem. |
Kwiatkowski, Majka, Marczyński, Gołaś - to postaci, które darzę wyjątkową atencją oraz estymą, więc mając możliwość, skorzystałem z niej, zostając z jakąś tam pamiątką w postaci zdjęcia z osobą ze świata kolarskiego, który to jest mi szczególnie bliski.
Wynika to z szacunku, którym darzę wymienionych wyżej zawodników.
Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, iż organizator "mojego" Ronde van Vlaanderen (dla mniej zorientowanych podpowiem, że w przypadku tego wyścigu stosowane są trzy, wymienne nazwy: Ronde van Vlaanderen, Tour of Flanders oraz De Ronde), na start jego amatorskiej edycji (mojej) zaprosili "wybitną" osobę.
Zaprosili człowieka znanego, publicznego, będącego byłym kolarzem.
Będącego przez długi czas ikoną; Feniksem, wstającym z popiołów.
Zarazem totalnie skompromitowaną i kładącą się cieniem na całym kolarstwie, rozkładającą niemal całe zawodowe kolarstwo na łopatki na dłuższy czas.
Lance Armstronga.
Ciekawe, kto z biura marketingu organizatora wpadł na taki zarąbisty pomysł?
Zaprosić jako gościa honorowego człowieka, zażywającego epo aż się nosem ulewało, gościa, który pozywał swoich pomocników z drużny za słowo krytyczne w jego stronę, gościa, który stał się twarzą największego skandalu w sporcie w erze nowożytnej?
Jasne, znam te wszystkie argumenty, że wtedy wszyscy brali, że i tak wśród koksiarzy był w dalszym ciągu najlepszym kolarzem, że to po prostu były takie czasy... ale czy te argumenty mnie przekonują? Piękna, typowo amerykańska historia o chorym na nowotwór, który - po wygraniu z chorobą - wygrywa seryjnie najcięższy wyścig świata? American dream w sam raz na książkę, i tak być powinno, gdyby nie fakt korzystania z niedozwolonego wspomagania, oszukiwania wszystkich wkoło i grożenia każdemu sądem, kto tylko krzywo się spojrzy.
Czy to jest postać, z którą za zaszczyt uznam stanięcie ramię w ramię na starcie? Czy to jest kolarz, który może dawać wzór dziesiątkom młodych adeptów kolarstwa, którzy na pewno także się tam znajdą?
Czy w końcu jest to właściwa osoba do zapraszania na cokolwiek wspólnego z kolarstwem jako "gość honorowy"?
Zakładając, że uda mi się na ten wyścig dotrzeć - zrobię wszytko w tym kierunku - Lance na pewno nie będzie osobą, z którą będę chciał zrobić sobie zdjęcie.
Nie mam nic do niego w sensie personalnym; nic mi nie zrobił, nigdy też nie spieszę do oceniania ludzi, bo "kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem"; chodzi mi tylko o sam fakt zaproszenia jako "twarzy" wyścigu kogoś, kto na własne życzenie tak koszmarnie się skompromitował.
Komentarze
Prześlij komentarz