HISTORIA LUBI SIĘ POWTARZAĆ; BO WŁAŚNIE PRZEZ NIĄ KIBLOWAŁEM TRZY LATA W PODSTAWÓWCE

Zdjęcie rzecz jasna poglądowe

KRÓTKICH FELIETONÓW CIĄG DALSZY, CZYLI - WBREW TYTUŁOWI - NIE BĘDĄCY DEZYNWOLTURĄ POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI. ZAZNACZĘ TEŻ, ŻE TYTUŁ JEST CELOWĄ PRZENOŚNIĄ, NIE MAJĄCĄ ODZWIERCIEDLENIA W RZECZYWISTOŚCI, BO HISTORIĘ ZAWSZE LUBIŁEM...

Sport amatorski na przełomie lat 80. i 90. w Polsce przeżywał podobnie chaotyczny i niekontrolowany rozwój, jak jak i pozostałe gałęzie tego osobliwego drzewa, zwanego ówczesnym życiem. Korzenie tego drzewa wyrastały jednak na nie zawsze zdrowych podłożach, co sprawiało, że wiele gałęzi mogło spaść prosto na łeb. 
Krótki i równie enigmatyczny wpis; dlaczego enigmatyczny? Spieszę wyjaśnić. Jak wiecie, będąc młodym na rzeczywistość patrzy się przez pokolorowane naiwnością okulary. 
Jedno ze spotkań z tamtego, mocno intensywnego czasu kolarskiego. 
Tu ważna uwaga - młodzieńcza naiwność nie przeszkadzała w totalnej nieufności i podejrzliwości, bo przekonać mnie do siebie było - ze względu na mój osobliwy charakter - dość trudno. 
Na jednym z takich spotkań rowerowych poznałem gościa. Często peregrynował w celach zarobkowych do Holandii. 
A wiedzcie, że to jeszcze nie były czasy odżywek, rozpuszczanych elektrolitów, izotoników, hipotoników... to były czasy, w których do bidonu wlewało się mix wody, cytryny, soli i miodu a zimą - wodę, pozostałą z gotowania płatków owsianych. 
Ów gość pewnego razu dyskretnie zaproponował zaopatrzenie się w nowy rodzaj odżywki. 
Sprawdził pewną ilość w opakowaniu zastępczym; zawinięte w spożywczej torebce foliowej. 
Nie byłem zainteresowany, odmówiłem z marszu właśnie ze względu na wrodzoną nieufność.
Więcej mi nie proponował - było to "tylko dla wybranych". 
Zniknął potem na pewien czas z horyzontu, jak się okazało, nie był wówczas w Holandii, ale zniknięcie było bezpośrednio związane z Holandią. 
Odsiedział swoje i wyszedł - za przemyt jakiś prochów z zagranicy. 
Wówczas moja nieufność wygrała jeden do zera.   

Komentarze