CZŁOWIEK, KTÓRY CZĘSTO WYCHODZI Z SIEBIE, ZWYKLE STAJE KOŁO IDIOTY
Pierwsza próba i pierwsza łyżka |
CIĘŻKO BYŁOBY DZIŚ NIE WYJŚĆ Z SIEBIE, BEZWIEDNIE ĆWICZĄC "CHRZĄSZCZ BRZMI W TRZCINIE W SZCZEBRZESZYNIE...". A DLACZEGO TO POWIEDZENIE? SPIESZĘ WYJAŚNIĆ.
Proszę Pani, jest zima, więc musi być zimno, takie jest odwieczne prawo natury. Przymrozek, w południe zaczęło mocno słońce świecić, więc gdzieniegdzie lód rozmarzł i powstało klasyczne błotko. Ergo - było i paskudnie zimno, równie paskudnie mokro i jeszcze paskudniej wietrznie.
Do domu zostało z dziesięć kilometrów, może nieco więcej, jadę odcinkiem nowego asfaltu.
Tylne koło zaczyna pływać. Każdy, kto jeździ na rowerze wie, co to znaczy.
W głowie szybka myśl - skoro zaczyna lekko pływać, znaczy, że dziura nie jest wielka, więc gnam ile sił w nogach, by - w razie katastrofy - było jak najbliżej domu. Im mniej do dojścia, tym lepiej, acz zestaw naprawczy mam oczywiście ze sobą.
Należy przyspieszyć, co też robię...
... i ujeżdżam pełne 50 metrów, powietrze schodzi całkiem.
Zimno. Nie ma przyjemniejszej rzeczy, niż złażenie z roweru będąc rozgrzanym.
Zgrabiałymi łapami dobrałem się do łyżek. Ręce się trzęsą, koło zdjęte, zdejmuję oponę.
To opony wyjątkowe - nie spotkałem równie opornych na zdejmowanie, jak te...
Pierwsza łyżka pęka przy pierwszej próbie.
Druga łyżka pęka przy drugiej próbie.
Spocone plecy przymarzają, w przerwach własnego przeklinania i szczękania zębami słyszę, jak bluza na plecach szeleści i chrzęści. Jak ten chrząszcz w Szczebrzeszynie.
Zostały mi dwie łyżki i jedna dętka; co przy coraz mocniej trzęsących się rękach nie napawało optymizmem. Trzęsły się tak, że tylko mi pianino dajcie...
Zdjąłem oponę. Założyłem dętkę.
Dłuuuugo trwało, nim założyłem oponę na powrót, perfidna małpa z niej, rant ma tak twardy, że można sobie palce poucinać. Jakimś cudem udało mi się to zrobić.
Udało się napompować dętkę, i mimo tego, że strasznie biła, dojechałem do domu.
Pierwsze dwa, trzy kilometry po ruszeniu, po takim wystygnięciu i powstałej skorupie lodu na bluzie, były niemal eschatologicznym przeżyciem.
Zmarzłem do samych kości. Włącznie z gałkami ocznymi.
Po czym przebrałem się i pojechałem - także rowerem - na łyżwy.
Tam przynajmniej gumy nie złapię.
Druga próba i druga łyżka. |
Komentarze
Prześlij komentarz