COFAM WYPOWIEDZIANE SŁOWA, CZYLI ERRATA DO ŚWIĄTECZNEGO WPISU


SUWOROW, KTÓREGO  TYTUŁEM KSIĄŻKI SIĘ POSŁUŻYŁEM, SŁÓW TYCH UŻYŁ W KONTEKŚCIE DWÓCH NAPISANYCH PRZEZ SIEBIE KSIĄŻEK, OBU POŚWIĘCONYCH MARSZAŁKOWI ŻUKOWOWI. W PIERWSZEJ OSTRO ZJECHAŁ ŻUKOWA, CO SPOTKAŁO SIĘ Z RÓWNIE OSTRĄ REAKCJĄ OBROŃCÓW ŻUKOWA, ZAŚ W DRUGIEJ - COFAM WYPOWIEDZIANE SŁOWA - ZARZUTY TE SPOTĘGOWAŁ 

Ja również chciałem, po przemyśleniu, wycofać wypowiedziane słowa.
Myślałem nad tym wczoraj - jadąc późnym wieczorem do domu, oświetlany tysiącami lumenów wszelkiej maści iluminacji świątecznych, jak i dziś rano, ponownie zostając przegonionym przez tego samego psa w blasku tej samej, dosłownie olśniewającej, przepięknej dekoracji.
Spojrzałem głęboko w oczy reniferowi, wyglądającemu jak podpięty pod prąd aligator, rozpaczliwie trzymającego się pewnego balkonu i olśniła mnie ta krzepiąca refleksja. Że, wiedziony świątecznym nastrojem, powinienem gromko uderzyć się w wątłą pierś.
I że, odczuwszy skruchę, powinienem doceniać mnogość balkonowych maszkar, straszących sąsiadów od zmierzchu do świtu. Że powinienem cieszyć się, że na części reklam sklepowych napisy układają się w jakże empatyczny napis "wsołch wiąt", bo część lampek się po prostu przepaliła, a w miejsce brakujących literek wciśnięto informację o promocji na wódkę i śledzia.
Że cieszy, choć i kole w oko informacja na mijanych przeze mnie drzwiach: "zapraszamy klyjentów", jak i "przyjmiemy żywą osobę do pracy". Karpia już dawno buchnęli z wanny na zapleczu i jest poszukiwany listem gończym, więc przynajmniej żywa osoba się przyda.
Że dusza się raduje, widząc po raz kolejny, iż znów przekroczona została bariera kiczu, blichtru i tandety.
Że piękne panie mikołajowe w pięknych czapkach i równie pięknych spódniczkach stanowią najpłytsze z możliwych wypaczeń niewłaściwie pojętego marketingu.
Że owa "magia świąt" nic a nic nie wiąże się siermiężnie pojmowanym marketingiem, w którym sensem staje się wyłącznie sprzedaż. Że szala starego jak świat pytania "być czy mieć" nieubłagalnie w tym czasie przechyla się w stronę "mieć".
Że podejście do świąt jest emanacją hipokryzji, zakłamania i paskudnej obłudy, typowo ludzkiej cechy, pozwalającej składać sobie "najserdeczniejsze życzenia" prawą ręką, gdy lewica za plecami dzierży rozłożony scyzoryk o trzydziestu sześciu ostrzach. Bo przecież w pozostałe 360 dni jesteśmy dla siebie wręcz plastrami na skołatane dusze, nieprawdaż? W te pozostałe dni w roku jesteśmy dla siebie mili, uprzejmi, pomocni, opiekuńczy, delikatni i co najmniej egzaltowani w obejściu. Nikt nigdy nikomu w mordę przecież nie daje. 
Że w zdecydowanej większości domów te typowo staropolskie, z czapką u ziemi, przygotowania do godziny "W", czyli wieczerzy wigilijnej, wyglądają dokładnie tak samo - naparzanka od rana do zmierzchu, okładanie się kto i co ma zrobić i dlaczego akurat ja, piękne, widowiskowe kłótnie, że ktoś czegoś zapomniał lub ma generalnie wszystko w poważaniu, że jedno na drugie się wydziera na zasadzie "bo tak!", paniczne i pospieszne sprzątanie łamane na markowanie sprzątania, że w to domowe "zacisze" czyli królestwo chaosu wkrada się nerwowość, zniechęcenie, zmęczenie i atawistyczne ciągoty do ucieczki jak najdalej stąd. By, będąc już nadto zmęczonym, by zatrzasnąć drzwi za sobą, siadamy do stołów w oczekiwaniu, że ktoś w końcu przemówi ludzkim głosem.
A po świętach wszyscy znów będą się dziwili, że policja znów zatrzymała dziesiątki nastukanych jak szpadle kierowców.
Takie właśnie są nasze przaśne, staropolskie, kulturalne święta. Podporządkowane wyłącznie duchowym przemianom.


Komentarze