NIE MATURA A CHĘĆ SZCZERA… CZYLI HISTORYCZNO – SYTUACYJNYCH FELIETONÓW CIĄG DALSZY

TAK. WIEM, ŻE MAŁO KTO UWIERZY, ALE MAM MATURĘ. ZDANĄ, DODAM, CHOĆ TO WYDAJE SIĘ NIEPRAWDOPODOBNE. A CO JESZCZE LEPSZE, WŚRÓD PRZEDMIOTÓW, Z KTÓRYCH NIEWIELE PAMIĘTAM, BYŁA MIĘDZY INNYMI ŁACINA. KONIA Z RZĘDEM TEMU, KTO W DZISIEJSZYCH CZASACH UCZY / UCZYŁ SIĘ ŁACINY… I UWIERZCIE, ŻE NIE BYŁO TO TYLKO „ROSA PULCHRA EST”, TYLKO WAŁKOWANIE KONIUGACJI PILNIEJ, NIŻ JAKIKOLWIEK INNY PRZEDMIOT. O WADZE PROBLEMU STANOWIŁ FAKT, IŻ ZA PYTANIE „PO CO MI TERAZ ŁACINA” STAWAŁO SIĘ POD ŚCIANĄ. DOSŁOWNIE.
Na studniówkę oczywiście dojechałem rowerem. Zima, ale to nic skomplikowanego; dojechać do kolegi, przebrać się w garnitur, wskoczyć na rower i już rzut beretem do szkoły.
Jak wymyślili tak zrobili. We trzech przebraliśmy się w już te bardziej adekwatne stroje studniówkowe (nie to, że były specjalnie wyszukane), i w zaplanowany sposób ruszyliśmy w stronę szkoły. Zaplanowany, to znaczy nie jadący bezwładnie jak dzicz, którą de facto wówczas niewątpliwie byliśmy, zgodnie z opinią mojej pani od Łaciny, ale jak w miarę cywilizowani ludzie.
Do mojej szkoły dojeżdżało się ścieżką przez las, na wprost szkoły, ale przed samą szkołą, między laskiem a wejściem, była – i jest – duża polana. Na polanie tafla nierozjeżdżonego śniegu, bo od tej strony samochody nie dojeżdżały. Cóż; jak zaplanowali tak zrobili; nasza trójka miała wyłonić się z ciemnego lasu i nadjechać wprost na kolejkę wpuszczanych do szkoły, pięknie wyfasonowanych koleżanek i kolegów. Rzecz jasna nas interesowała głównie ta część kolejki z koleżankami.
I generalnie plan pokazania się wyszedł idealnie, poza jednym, maluczkim elementem.
Jak ustaliliśmy, tak uczyniliśmy; ruszyliśmy przez śnieg, rozpędzając się na polanie, by zatrzymać się w samej bramie do szkoły. Ja, jako najszybszy z towarzystwa, siłą rzeczy byłem ze trzy metry przed moimi satelitami.
I wówczas, jak pędziłem przez polanę na wprost zaskoczonej, przystrojonej i pachnącej gawiedzi,ów maluczki element pokazał mi rogi.
Otóż pod taflą śniegu, jak się okazało, była także tafla idealnie gładkiego lodu, o czym dowiedziałem się sunąc po nim bokiem, prychając i drapiąc łapami lód, wzbijając też wielki tuman śniegu wokół siebie niczym Małysz na skoczni w Garmisch Partenkirchen, gdy mu lekko lądowanie nie wyszło.
Czułem się dokładnie tak samo, sunąc ślizgiem ze znaczną prędkością, w garniturze, wprost w kolejkę rozdziawionych moim widokiem twarzy. 
Jak ja zaiwaniłem w tą bramę, przewracając ledwie trzy czy cztery osoby, to od razu mi się ciepło zrobiło. Dobrze, że było tam sporo osób, więc zbieranie się do pionu trwało wyjątkowo krótko; nie dość, że pozbierano szybko wszystkich leżących, koleżankom poprawiono suknie, to jeszcze na szybko wprowadzono nas – poza kolejką – do szkoły, by uniknąć nad wyraz niekulturalnych pytań, pojawiających się za naszymi plecami.
Pamiętam, że mi pozbierać się pomogła pani od języka polskiego.
Tak, studniówki to niezapomniane dla niektórych wydarzenie.

Komentarze