GDY KOBIETA WŁĄCZA WYCIERACZKI, JADĄC SAMOCHODEM, ZNACZY, ŻE BĘDZIE ZARAZ SKRĘCAĆ

O ILE PRAWDĄ JEST, JEDNYM Z NAJCZĘSTSZYCH PYTAŃ NA CMENTARZACH JEST „ZE MNĄ SIĘ BRACIE NIE NAPIJESZ?”, O TYLE ZNACZNIE CIEKAWSZE RZECZY DZIEJĄ SIĘ PRZED MURAMI CMENTARNYMI. BO SYTUACJE TE, ZAOBSERWOWANE JEDNEGO TYLKO DNIA, POSŁUŻYĆ BY MOGŁY ZA MATERIAŁ BADAWCZY DLA NIEJEDNEGO SOCJOLOGA
Wyjątkowo nie zamierzam rozpisywać nad czymś, co jest oczywiste chyba dla wszystkich, którzy poruszają się jako uczestnicy dróg; dotyczy to i właścicieli dwóch kół jak i czterech. Podkreślam, że jestem jak ta żaba, stojąca okrakiem między pięknymi a mądrymi, bo dokładnie tak samo, jak i rowerzystą jestem i kierowcą. Ze sporymi przebiegami jednym i drugim środkiem transportu…
Nie chce mi się pastwić nad zjawiskami, obserwowanymi rokrocznie w rejonach cmentarzy w stylu wjazd pod prąd, parkowanie na trzeciego, „ja tylko na chwilę”, parkowanie na ścieżkach rowerowych, w rowach, w lesie, na wjazdach do posesji – bo tak po prostu jest, i szkoda się rozpisywać nad tym.
Jednak przejeżdżając wczoraj po raz kolejny zastanowiłem się nad kondycją ludzkości, jako całości. A ta cierpi na wyraźne braki.
Bo zanim ludzie – ci jeszcze żywi – dotrą do cmentarza, by najeść się bigosu i kiełbasy z grilla, popiwszy to wszystko ciepłym napojem oraz watą cukrową w postaci deseru, muszą przebić się przez to, co czeka na dojeździe do rzeczonych cmentarzy. A czeka na nich, jak i na innych przypadkowych podróżnych, prawdziwa szkoła survivalu. Scyzoryk o siedmiu ostrzach staje się wówczas wysoce pożądanym utensylium.
Którędy nie pojadę na trening, gdzieś muszę minąć cmentarz. Cóż poradzić, miejsc wiecznego spoczynku dużo, bo wszyscy w dokładnie w to samo miejsce z maniackim uporem zmierzamy. Cyrk na kółkach zaczął się około kilometra przed jednym z nich. Wąska droga z samochodami zaparkowanymi po dwóch stronach całkiem bez ładu i składu. Rzecz jasna, zdecydowana większość kierowców uczestniczy w zabawie pt. „kto zaparkuje bliżej wejścia”, która to jest mniej skomplikowaną wersją tej samej zabawy, rozgrywanej przez kierowców pod marketami.
Wiecie, ile samochodów zmieści się w przecince leśnej, het za biało czerwonym szlabanem, grodzącym wjazd ppoż? Wiecie, że samochód z naklejką 4WD można zaparkować nad rowem tak, że koła stoją po obu stronach rowu? Wiecie, że możliwe jest zaparkowanie dwóch samochodów po dwóch stronach tego samego chodnika – jeden od strony posesji, drugi zaś w 80% na drodze? Żadnym problemem jest też parkowanie po nowojorsku, czyli na trzeciego, najlepiej na zakręcie drogi.
Zatoczka autobusowa. Ścieżka rowerowa (ta robi nie tylko za parking, ale i miejsce ustawienia straganów odpustowych). Polana leśna. Wjazdy do bram, uliczki wewnętrzne – to wszystko staje się uniwersalnym parkingiem.
I sępy. Stado polujących sępów. Skupione, przepełnione szaleństwem spojrzenia – wiem, bo oglądałem je z bliska, mijając rowerem – wpatrują się w każdy milimetrowy skrawek przestrzeni,ale nigdy na drogę przed sobą. Rytuał polowania jest taki sam; gdy niedaleko siebie jedzie wolniutko, na półsprzęgle, ale z cyklicznie podkręcanymi obrotami kilka samochodów, wiesz, że zaraz nastąpi atak.
I tak też się dzieje. Atak godny kobry; znienacka na chodniku po lewej stronie w którymś samochodzie zapalają się światła. To powoduje natychmiastową reakcję całego, wolniutko jadącego karawanu – pierwszy z samochodów gwałtownie przyspiesza, nie bacząc na nic, grzeje wprost w to miejsce, gdzie nadal jeszcze stoi ów zaparkowany samochód z załączonymi światłami. Podjeżdżający staje nosem w nos, oczywiście na skos drogi, blokując i tak już ledwo przejezdną drogę i owym oszalałym spojrzeniem, ze sterczącymi włosami i wyszczerzonymi zębami, puszczając pioruny oczami wpatruje się w samochód naprzeciwko. Ów jednak… gasi światła… i kierowca wysiada z samochodu.
Byłem przekonany, że zostanę świadkiem morderstwa w afekcie.
Przede mną jedzie kobieta. Jedzie normalnie, jak przeciętna kobieta, a że te prowadzą jak każdy normalny psychopata, trzymam ręce na klamkach. Jedzie zygzakami, jak Majka pod Alpe d`Huez, zaraz przypuści atak. Jako że już dawno minęliśmy najbardziej zagęszczone miejsce pod cmentarzem, prawdopodobieństwo znalezienia miejsca rosło.
Jest! Gwałtownie włączone wycieraczki i zgodnie z ich ruchem samochód skręca. Głuchy huk felg, wbijających się pod krawężnik, szum podwozia, ocierającego o chodnik. Dumna kobieta wysiada, nie gasząc silnika. Wycieraczki dalej naparzają lewa-prawa, choć deszcz nie pada. Rozkojarzonym i wyraźnie zdziwionym spojrzeniem obrzuca tłukące się niczym pies na uwięzi wycieraczki, nie dostrzegając związku przyczynowo-skutkowego między dźwignią przy kierownicy a szumem na szybie, tak jak lata temu Papuasi nie dostrzegali związku między seksem a prokreacją.
Tak, do nasz dzień zadumy, z którego powinniśmy być bardzo dumni.
Dalszą drogę pokonałem w refleksyjnym nastroju, myśląc o wycieraczkach, usiłujących odzyskać wolność; refleksyjnym także dlatego, że za kilkadziesiąt kilometrów miał mnie czekać jeszcze jeden cmentarz.

Komentarze