A GREATER FOUNDATION, CZYLI BUDOWANIE FUNDAMENTU. PYTANIE TYLKO, JAKIEGO….

TIM LAMBESIS, ZANIM WPADŁ NA NAJZAJEBISTSZY POMYSŁ SWEGO ŻYCIA, DZIAŁAJĄC PO PIJAKU I W STANIE SILNEGO WZBURZENIA PO KOLEJNEJ KŁÓTNI Z ŻONĄ (CHCĄC WYJAŚNIĆ ROZBIEŻNOŚCI ZDAŃ Z NIĄ USIŁOWAŁ WYNAJĄĆ MORDERCĘ NA ZLECENIE, ZAŚ JAKO POWIERNIKA SWOICH PIJACKICH POMYSŁÓW W PODRZĘDNEJ SPELUNIE NIEŚWIADOMIE WYBRAŁ POLICJANTA W CYWILU), PISAŁ NIEZŁE TEKSTY PIOSENEK. POLICJANT ÓW NIE WYKAZAŁ SIĘ NADMIAREM EMPATII, I MIAST WSPOMÓC LAMBESISA W REALIZACJI JEGO INNOWACYJNEJ WERSJI ROZWIĄZANIA PROBLEMÓW RODZINNYCH DONIÓSŁ O CAŁEJ SPRAWIE PROKURATOROWI, CO SPOTKAŁO SIĘ Z UZNANIEM PRZEDSTAWICIELI PRAWA I W KONSEKWENCJI NAGRODZENIEM LAMBESISA PIĘCIOLETNIĄ ODSIADKĄ. PIKANTERII DODAJE FAKT, IŻ LAMBESIS JEST JEDNYM Z PREKURSORÓW TZW. CHRZEŚCIJAŃSKIEGO METALCORE, CZYLI OSTREGO GRANIA Z NAWIĄZANIAMI BIBLIJNYMI W TEKSTACH…
Tim Lambesis właśnie wychodzi z więzienia. To właśnie on śpiewał, że „sometimes we have to watch our whole lives fall apart, before we can rebuild them again. A greater foundation”, co stanowi klasyczną parafrazę Feniksa, wstającego z popiołów. Być może jego samego też. Każdego z nas jednakowoż….
A że kolarstwo to doskonała parafraza życia (po prostu trzeba wstać o raz więcej, niż się upadło), to tak też można traktować budowanie fundamentu formy jesienią i zimą. Mimo braku przerwy w treningach, która najczęściej stanowi automatyczną cezurę między sezonem zakończonym a rozpoczęciem przygotowań do kolejnego, gdzieś ową cezurę wypada postawić. Wyznaczyłem ją na zakończony właśnie weekend. Dwa konkretne, wietrzne treningi, jeden z zagubionym wiaduktem, drugi z jazdą, niezależnie od kierunku, stale pod wiatr.
Nigdy nie robiłem – i nie zamierzam robić – żadnych podsumowań zakończonego sezonu, bo i po co? Skończyło się, i tyle; to se nevrati. Kilka drugich miejsc, kilka trzecich, jakieś czwarte i szóste, żadnego zwycięstwa, kilka tak spektakularnych, jak całkowicie nieudanych ucieczek.
Jednak stawianie sobie kolejnych celów to już inna zabawa. Mimo dość nieciekawych perspektyw związanych z pracą i jeszcze mniej ciekawych, związanych z wynikających z tego finansami.
Pierwszym i najważniejszym jest jasne ustalenie momentu, w którym zakończę swoją „karierę” amatorską. I wiem, kiedy to nastąpi. 
Zakończę karierę wówczas, gdy uda się odnieść zwycięstwo, koniecznie z solowego, skutecznego ataku. A że na coś takiego zbyt szybko się nie zanosi – przechodzę od kwietnia do Super Prestige – to jeszcze troszkę się, szanowni koledzy, wspólnie pomęczymy. Drugim zaś elementem, do którego chcę doprowadzić w peletonie, jest pewna określona reakcja kolegów na mój widok, gdy pojawię się na starcie dowolnego wyścigu. Zależy mi, by brzmiała ona mniej więcej tak: „o, przyjechał ten ch…j, znów będzie uciekał, znów trzeba będzie gonić”. Chcę, by po jakimś czasie wiedzieli, że jak ucieknę – nawet i bezskutecznie – by był to dla peletonu „ciężki dzień za biurkiem”.
Drugim jest chęć przejechania kolejnego z kultowych, zagranicznych wyścigów. Na razie nie mówię konkretnie którego, bo to zależy od wielu czynników. Finansowych w pierwszym rzędzie.
Przełaje – niestety siłą rzeczy odpuszczam, bo mój stary rower nie nadaje się do jazdy w terenie. A perspektyw na zakup nowego nie ma żadnych.
Trzecim jest chęć pomocy Antkowi; któremu to dedykowałem całą, tegoroczną serię ŻTC (przy olbrzymim wparciu ŻTC) oraz Paryż Roubaix. Jako że niedługo wracają tematy, związane z rocznymi rozliczeniami, ja także niedługo rozpocznę kolejną akcję pomocy Antkowi. Jemu także dedykowana zostanie kolejna wyprawa zagraniczna, o ile uda się do niej doprowadzić.
Czwartym jest ponowna walka o klasyfikację generalną ŻTC, z tym, że teraz walka o podium nie będzie realna, bo przechodzę do najwyższej dywizji. Będzie bolało. I zarazem – mam nadzieję – będzie to dobrą nauką. Grzegorz Golonko, Marek Stram, Daniel Chądzyński, Grzegorz Krejner… klasa sama w sobie. Z nimi będę się mierzył. Znaczy się, oni będą mierzyli mnie wzrokiem, co ja tu, do cholery, między nimi, robię.

Konstrukcja klamrowa tekstu wymaga, by zwieńczyć odniesieniem do leadu, co niniejszym czynię; buduję swój własny, wyłącznie intuicyjny, „wielki” fundament. Bez trenera. Bez pomiaru mocy. Bez dietetyka, rozpisanych treningów, regeneracji i bez cienia teorii. Bez kasy.
Ale za to z wyjątkowym uporem.
Boso, ale w ostrogach.

Komentarze