ZESTAWIENIE TEGO, CO POZA CYFRAMI (W PRZYPADKU INNSBRUCKA ZE ZNACZKIEM %) I SAGANA

WRAZ Z ODEJŚCIEM ALBERTO CONTADORA NA SPORTOWĄ EMERYTURĘ (NIE TAK ZUPEŁNIE DO KOŃCA, WYSTARTUJE JESZCZE W JAPOŃSKICH KRYTERIACH, ALE TO PRODUKT MARKETINGOWY, DZIAŁAJĄCY NA RZECZ TDF, NIŻ POWAŻNE ŚCIGANIE) BEZPOWROTNIE UMARŁO KOLARSTWO ROMANTYCZNE, WYWODZĄCE SIĘ Z EMOCJI I SERCA, A NIE POMIARÓW MOCY I ANALIZY CYFEREK. TYM SIĘ WŁAŚNIE RÓŻNI EX-MISTRZ CONTADOR OD TYPOWANEGO NA NASTĘPCĘ NAIRO QUINTANY. JA TEGO NIE KUPUJĘ; NAIRO JEŹDZI ZBYT ZACHOWAWCZO; JASNE, WYGRAĆ MOŻE JESZCZE NIE JEDEN TOUR, ALE NIE BĘDZIE TO TAK PORYWAJĄCA WALKA, DO JAKIEJ PRZYZWYCZAIŁ NAS CONTADOR. JEST JESZCZE JEDEN WSPÓŁCZESNY KOLARZ, KTÓRY NIE KIERUJE SIĘ NICZYM PRZEWIDYWALNYM, ODNOSZĄC JEDNO ZE SWOICH STU JEDEN ZWYCIĘSTW. WRAZ Z TYM UNIKALNYM, TRZECIM Z RZĘDU MISTRZOSTWEM ŚWIATA. PETER SAGAN. WOBEC CAŁEJ KOALICJI „ANTYSAGANOWEJ”, PO PRZEJEŹDZIE TRASY MISTRZOSTW ŚWIATA ZACZĄŁEM ZACHODZIĆ W GŁOWĘ, JAK DO PRZYGOTOWAŃ PODEJDZIE TEN, KTÓRY JEST NAJMNIEJ PRZEWIDYWALNY W PELETONIE…
Sagan to zawodnik nietuzinkowy i nie muszę tego chyba popierać dziesiątkami przykładów; ktoś, kto choć odrobinę siedzi w tematyce kolarskiej wie o tym doskonale. To zawodnik, który do Richmond pojechał na ostatnią chwilę i nie przejechał żadnej pętli zapoznawczej, wychodząc z założenia, że po co mu to, skoro jeszcze odczuwał skutki jet-lag. Zwyciężył po widowiskowej, solowej akcji. To zawodnik, który pojechał do Kataru (Doha) na dosłownie ostatnią chwilę, bo uznał, że tam jest po prostu za gorąco. Wylądował tam w czwartek pod wieczór, w piątek wyjechał rowerem z hotelu, po czym po pół godzinie uznał, że jest za gorąco, wrócił do hotelu i nie wyszedł z niego do niedzieli. W niedzielę wygrał po sprincie z niewielkiej grupki, po ściganiu się w niebywałym upale i przy większej liczbie zawodników, niż kibiców. Przypomnę, że do Dohy wielu czołowych zawodników przyjechało odbyć miesięczną aklimatyzację, inni trenowali w państwach o podobnym klimacie (Oman) a kilku …wstawiało trenażery do saun i kręciło w takich warunkach. Sagan, bez żadnego przygotowania „termicznego”, wygrał zdecydowanie.
Do Bergen poleciał na ostatnią chwilę (w piątek) na skutek przeziębienia, które nieco zburzyło mu plan przygotowań. Nie przejechał żadnej rundy zapoznawczej, wychodząc z założenia, że w czasie wyścigu będzie miał ich do pokonania aż 11, więc i tak nauczy się ich na pamieć.
Zwyciężył ze sprintu z grupy. Wszystkie trzy zwycięstwa odniósł z innych akcji.
Na konferencji prasowej dzień po mistrzostwach w Bergen, przyjechał właśnie do Tyrolu, na spotkanie prasowe. Nie udało się mi na nim być, bo miałem za wcześnie lot powrotny. Lecz później zapoznałem się ze wszystkimi wypowiedziami Sagana. O tym, że waży za dużo jak na tak górską trasę. O tym, że w Bergen zrobili trzy tysiące metrów przewyższenia (w Innsbrucku będzie to 4670 metrów). O tym, że będzie to wyniszczający wyścig nawet dla górali. Oraz o tym, że wagę może zbić, ma jeszcze równy rok na rozplanowanie starów tak, by skupić się na podobnych podjazdach oraz o tym, że wiedząc, że trasa jest całkowicie nie pod niego, chciałby sprawić psikusa. I założyć tęczową koszulkę czwarty raz z rzędu.
Wyraźnie dobrze czuje się w białym. 

I o ile w przypadku innych zawodników o charakterystyce sprinterskiej (Cavendish, Kittel, Degenkolb, Bouhanni itp) nie widzę ich tam całkowicie; o tyle w przypadku Sagana rozum mówi jedno, a emocje – drugie.
Bo niewątpliwie jest on tak nieprzewidywalny, jak żaden ze współczesnych zawodników; nie bez powodu często określany jest kolarzem dziesięciolecia lub dwudziestolecia.
Nie mam pojęcia, jak zregeneruje się po operacji Alejandro Valverde, nie wiem też, jak do tego startu podejdą inne ekipy, ciężko tak wcześnie cokolwiek przewidywać, ale jedno, co jest pewne, to fakt, że koszulkę założy ktoś bardzo mocny w górach. Czyli ktoś pokroju właśnie Valverde, Froome, Majki, może Kwiatkowskiego, Urana, Van Avermaeta, Woodsa… to czcze gadanie, ale nie widzę wśród nich zupełnie Quintany. Nie ma on charakteru fightera na jednoetapowe, bardzo szybkie i otwarte do samego końca wyścigi.
Jak rzadko zakładam, że będzie to trasa, gdzie na mecie zobaczymy pojedynczych zawodników, w porywach w niewielkich grupkach. Wielu pomocników wycofa się przed wjazdem na ostatnie rundy.
Wiem jednak, że od nowego sezonu, znając mistrzowską trasę jeszcze przed samymi zawodowcami (oni pojadą na jej objazdy dopiero podczas wakacji zimowych lub we wiosenne przerwie startowej), będę bacznie obserwował starty Sagana. Bo to, że klasyki, to jasne. Ale co po nich? Prócz zielonej koszulki TdF? Jak zacznie pojawiać się na wyścigach o górskiej charakterystyce, oznaczać to będzie, że na poważnie myśli o napisaniu historii tęczowymi zgłoskami.
Cóż, może też, przemieszczając się po Innsbrucku, zobaczy tablicę dzielnicy, o której pisałem wczoraj (Saggen) i pomyśli, że powinni to napisać poprawnie.
A może, jak to Sagan, udzielając wywiadów w stylu „hmmm…yes” w odpowiedzi na bardzo długie i zawiłe pytanie pojedzie do Austrii z partyzanta dwa dni przed wyścigiem, by się porządnie wyspać. 
Trasy nie objedzie, bo najpierw jest stukilometrowa dojazdówka, rundy dopiero pod koniec.
Rund też nie objedzie, bo górskie, więc po co się przemęczać.
Stanie na starcie nie do końca wiedząc, w którą stronę jechać, lekko spanikowanym głosem tłumaczyć mu to będzie dyrektor sportowy.
A na mecie, nie wiedząc, że nie miał prawa wygrać, podniesie ręce w geście zwycięstwa. 

Nie wiem tego, ale wiem, że w aktualnym peletonie jest tylko jedna osoba, mogąca odstawić numer stulecia.

Komentarze