UCIEKAĆ, NIE UCIEKAĆ, OTO JEST PYTANIE. LATA TEMU, PRZED KLASÓWKĄ, BYWAŁO RÓWNIE AKTUALNE

DOŚĆ DŁUGO LICZYŁEM, KREŚLIŁEM I PRZYPOMINAŁEM SOBIE, BY SKONSTATOWAĆ, ŻE JUŻ OD PEWNEGO CZASU – ZDECYDOWANIE ZBYT DŁUGIEGO – NIKOMU NIE PODPADŁEM. PORA TO ZMIENIĆ; HMM… PORA… TO OCZYWIŚCIE ZMUSZA MNIE DO KOLEJNEJ, NIEZWIĄZANEJ Z TEMATEM ODNOŚNI, CZYLI STOSOWANEJ PRZED LATY FORMUŁKI TELEWIZYJNEJ „PORA NA DOBRANOC”. BĘDĄC DZIECKIEM ZASTANAWIAŁEM SIĘ, DLACZEGO NALEŻY PORA JEŚĆ AKURAT NA DOBRANOC
UCIECZKI. 
Ucieczki przed peletonem to sól kolarstwa, jego immanentna cecha, krzem i sól jego istoty, dążenie wielu zawodników, jak i czasami wyjątkowa specjalizacja (vide- Thomas Voeckler). Przeciąganie liny między ucieczką a peletonem, odpuszczanie co niektórych, acz nielicznych, łapanie zmasakrowanych ze zmęczenia harcowników dziesięć metrów przed metą. Do teraz pamiętam rozpacz Tony`ego Martina, który po 170 kilometrowej, solowej akcji został złapany na reklamach Skody, poprzedzającej metę o kilka metrów, czy też Jacka Bauera i Martina Elmigera, którzy uciekali przeszło 220 km, jadąc przez oberwanie chmury, burzę i wszystkie plagi egipskie, zostali złapani między dwiema ostatnimi liniami reklamowymi, poprzedzającymi kreskę; Bauer ostatkiem sił jeszcze próbował finiszować, ale był tak wypruty, że nie był w stanie wstać z siodła, i to, że zmieścił się w pierwszej dziesiątce nie było dla niego żadnym pocieszeniem. Za metą spadł z roweru, oparł się o barierki i płakał. Jak dziecko; płakał długą chwilę, zanim opanował się na tyle, by móc się napić z butelki, podanej przez kogoś z zespołu.
Pamiętam też ucieczkę Tonego Martina i Juliena Alaphillipe (obaj z Quick Step), uciekających o ile pamiętam przez koło 180 km, zanim zostali złapani przez grupę. To właśnie po tak długiej jeździe w duecie z doskonałym czasowcem Alaphillipe powiedział jedynie (pytany o tak długą jazdę przed peletonem) – „jak ja cierpiałem na jego kole”.
Pamiętam też swoją ucieczkę z 1991 roku, z Suwałk, gdzie zwiewałem przed peletonem od pierwszej rundy, przejeżdżając dziewięć kolejnych na solo, i w taki sposób wygrywając mistrzostwa makroregionu.
Dlaczego o tym piszę? Otóż na ostatnich wyścigach, w których brałem udział, zaobserwowałem nowe dla mnie zjawisko.
Jak zwykle to bywa, początek każdego wyścigu to pierwsze przeciąganie liny. Skoki zaczynają się dość szybko, ten szarpnie, inny poprawi, ten się wyjebie, ogólnie cały czas coś się dzieje, jest wesoło.
To kolarstwo amatorskie, tu nudy nie ma. Dość często też nie ma myślenia o jutrze, liczy się tu i teraz, a wiele koszulek rowerowych powinno mieć nadruki „carpe diem”.
Jako że jeździmy dość szybko, ostatnimi czasy nie udało się skonstruować żadnej skutecznej ucieczki, i ostatnie wyścigi zawsze kończyły się finiszem z mniej lub bardziej okrojonego peletonu. O ile się nie mylę, to ucieczka dojechała tylko w Grójcu, na początku sezonu. Sam też uciekałem kilkukrotnie – najdłużej bodaj w Jaktorowie i Dębe Wielkim, ale bezskutecznie.
Zaś to nowe zjawisko w czasie usilnych prób skonstruowania ucieczek – w których to aktywnie staram się uczestniczyć (tak było i w Warce, i w Żyrardowie, i w Mińsku Mazowieckim) wygląda następująco.
Spośród wielu skoków, któryś jest na tyle mocny, że jedna, dwie lub kilka osób odskakują na pięćdziesiąt, sto metrów. Dwa razy doskakiwałem do takiej małej szpicy – np. w Warce dojechałem do ładnie pracującej siódemki na solo, która jechała dość zgrabnie. Tak samo, wraz z Rafałem, szaleńczo goniliśmy ucieczkę w Białej Rawskiej, która powstała nieco przypadkowo – po sporej kraksie. Tak samo było na finale w Żyrardowie – skoczyliśmy w kilku i nagle powstała duża przerwa między nami a peletonem.
I właśnie wtedy, gdy trzeba było nieco mocniej przez chwilę pociągnąć, gdy trzeba zrobić wszytko, by zniknąć za zakrętem – zerwanie kontaktu wzrokowego z grupą to jak zerwanie się ze smyczy,gdy trzeba popracować potwornie mocno, ale na zmianach, gdy wszystko zaczyna się ładnie krystalizować…
…nagle wszyscy przestają pracować. Oglądają się. Patrzą po sobie. Tempo spada.
Jakby w ucieczkę walnął granat, którego głównym materiałem wybuchowym jest demoralizacja i demotywacja.
Mam też pełną świadomość, że szanse ucieczki, gdy peleton jedzie po płaskim ze średnią 42 km/h są znikome, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Rzecz jasna, że kto przestrzeli się z ryzykiem, też jego nie wypije, ale nie zmienia to wcale faktu, że bez prób zawiązania ucieczki żadna z nich nie dojedzie do mety.
Dlaczego tak się dzieje? Po co tyle starań, by skoczyć i stworzyć pracującą na podwójnym wachlarzu grupkę, by sekundy później odpuścić to sobie? Po co w ogóle skakać i aktywizować jakąś grupkę, by niezwłocznie odpuścić pracę w tejże? Po co odpalać petardę, jeśli nie chce się spalać paliwa – bo jasne dla wszystkich jest, że same odskoczenie od peletonu wymaga olbrzymiego nakładu sił, o jeździe przed grupą nie wspominając.
Jadąc w Jaktorowie skakałem kilka razy – mocno, dobrze się czułem, chciałem napsuć trochę krwi kolegom. Skakałem, aż skoczyłem tak, że dojechałem do grupy, startującej dwie minuty przed nami.Jechałem na solo, trwało to wiele kilometrów, ale jadąc samemu, bez możliwości zmiany, w szarpiącym wietrze nie miałem większych szans. I tak też się stało – po długim czasie doskoczyła do mnie trójka, potem wszystko się zjechało.
Ale gdyby był choć jeden do mocnej pracy w czubie, to rzeczywistość alternatywna otwiera swoje podwoje bardzo szeroko…
Nie pojmuję tego. Próbować, starać się, walczyć, podejmować ryzyko…
I na przyszłość wiem, że odchoruję to straszliwie. Wiem, jak boli oranie samodzielne na przedzie. Dobrze wiem, jak gotują się mięśnie w udach i pieką płuca. Wiem, jak się cierpi, wiem też, co znaczy jazda do porzygu. Ale wiem też, że na pewno będę próbował. 
Bo pamiętam – ledwie, ledwie – smak solowego przejazdu przez kreskę.
I zdecydowanie chcę przywrócić blask gasnącym wspomnieniom sprzed ćwierćwiecza.
Chcę ponownie odmalować ten fresk; wlać kolor między szare, wyryte w pamięci linie.
Tak. Kiedyś – nie wiem tylko kiedy – Wam / czy też z Wami, moi koledzy, w małej grupie, zwieję.
Pamiętacie sygnał Strusia Pędziwiatra, którym tak strasznie wkurzał Kojota, uciekając przed nim?…

Komentarze