I`M SING…. RIDING IN THE RAIN, CZYLI PIERŚCIEŃ TYSIĄCA JEZIOR. PADAJĄCYCH TEŻ W POSTACI DESZCZU NA GŁOWĘ

GDY JUŻ JADĄC NA START WYŚCIGU PIERŚCIEŃ TYSIĄCA JEZIOR NAWIGACJA POPROWADZIŁA MNIE TAK, ŻE MUSIAŁEM SKŁADAĆ LUSTERKA SAMOCHODU, BY PRZEJECHAĆ, A LIANY Z TYŁU NATYCHMIAST ZARASTAŁY DROGĘ ZA SAMOCHODEM, WIEDZIAŁEM, ŻE BĘDZIE „DOBRZE”. I TAK TEŻ BYŁO. NIE MA TO JAK JECHAĆ ROWEREM KILKA ŁADNYCH GODZIN KILKASET KILOMETRÓW W DESZCZU, I NA DOMIAR ZŁAPAĆ GUMĘ TYLKO PO TO, BY PRZEKONAĆ SIĘ, ŻE MA SIĘ ZA KRÓTKIE WENTYLE W ZAPASOWYCH A NABÓJ CO2 NIE WYSTARCZA NA NABICIE CIŚNIENIA WYŻSZEGO, NIŻ 2 BARY
To bez wątpienia rzadka sytuacja. Otóż, bo dość długim wahaniu, nie opiszę wszystkich przygód w trakcie przejechanych ledwie 300 km Pierścienia Tysiąca Jezior. A miałbym o czym pisać, jak choćby o konieczności przemieszczenia się nocą między budynkami całkowicie nago w zacinającym deszczu i w kałużach po zmęczone łydki. 
W czasie dłuuugiej jazdy powrotnej do domu miałem – i nadal mam – w głowie dziesiątki porównań, paralel, mniej i więcej dowcipnych odniesień, lekkich acz uzasadnionych złośliwości.
Wszystkie je jednak odkładam ad acta.
Czas, spędzony w siodle – łącznie z próbą naprawy koła – to 12 godzin. Samej czystej jazdy między punktami kontrolnymi to 10 godzin. Przejechane ciągiem 300 km (2 km przewyższeń), pomijając dojazd na start, ponad 8 km. Plus powrót spod Sejn do Gib… uzbierało się tego.
Zarazem uzbierało się wiele przemyśleń, spostrzeżeń oraz najróżniejszych wniosków. 
Uznałem, że dzielić się nimi nie będę. Zostawię je dla siebie; dla mnie istotne jest to, że na trasie poległem nie ze względu na brak wytrzymałości. Z tym nie miałem problemu – o czym świadczy przypadkowo złapany KOM, o co w przypadku utraty sił byłoby nieco trudno.
Poległem ze względu na awarię techniczną. 
Mimo prób, starania się, mnogich kombinacji, nie udało się kontynuować jazdy.
Zakończyłem przygodę niemal idealnie równo w połowie – na 300 km trasy.
I to chyba najrozsądniejsze, co mogę powiedzieć – veni i owszem, vidi jak najbardziej, tyle że nie vici.
Jazda tyle godzin w deszczu i w dzikiej wichurze do łatwych nie należy.
Tym większy szacunek dla tych, którzy ukończyli wyzwanie w czasie poniżej 22 godzin.
Ja nad resztą towarzyszących mi tam poczynań spuszczam zasłonę milczenia.

Bo czasami lepiej pozostawić pewne rzeczy niedopowiedzianymi.

Komentarze