SZYNA RAWSKIEGO, CZYLI SOBOTNI WYŚCIG ŻTC W MIŃSKU. TYM MAZOWIECKIM

KATARZYNA NOSOWSKA – PORUSZAJĄCA SIĘ PO SCENIE Z PRĘDKOŚCIĄ ŚWIATŁA, AŻ WZROK ZA NIĄ NIE NADĄŻA – ŚPIEWAŁA KIEDYŚ „LUBIĘ TEN STAN, PAPIEROSY, KAWA, JA”. NOTABENE U MNIE POKRYWA SIĘ TO TYLKO W JEDNEJ TRZECIEJ, BO Z TEJ TRIADY TOLERUJĘ JEDYNIE KAWĘ. AD REM JEDNAK – LUBIĘ TEN STAN, GDY SIEDZĄC NA FOTELU DENTYSTYCZNYM WCHODZĄCA BEZ PUKANIA KLIENTKA Z GATUNKU „JA TYLKO NA CHWILKĘ” MÓWI DO MNIE „DZIEŃ DOBRY PANU”. BĘDĄC WZGLĘDNIE OGARNIĘTYM POD KĄTEM UZNAWANYCH ZA KULTURALNE ZACHOWAŃ, WPOJONYCH PRZEZ MOICH DROGICH RODZICÓW, CO DLA NICH RZECZ JASNA BYŁO ORKĄ NA UGORZE A ZARAZEM NIECNIE SKRYWAJĄCYCH MOJĄ WRODZONĄ, DIABOLICZNĄ NATURĘ, UPRZEJMIE ODPOWIEDZIAŁEM JEJ „AGHHHHHRRRRRRR….TFU”, CO STANOWIŁO OCZYWISTE ZWIEŃCZENIE TEJ TRYSKAJĄCEJ NICZYM SŁOWOSPAD WYPOWIEDZI, BO PRZECIEŻ W PASZCZY ŚLINA ZBIERA SIĘ W ILOŚCI WIĘKSZEJ, NIŻ POZWALA PRZEPUSTOWOŚĆ WRZUCONEJ TAM SSAWKI

Tak, lubię ten stan, gdy ktoś pyta cię o coś, widząc, że właśnie konsumujesz i daleko ci jeszcze do przełknięcia tej krowy czy innej kury. To właśnie dlatego, zgodnie z savoir vivre nie powinno się mówić „smacznego”; udzielenie odpowiedzi może spowodować poplamienie obrusu. To samo zjawisko występuje czasami u dentysty, gdy siłą rzeczy jedyna racjonalna komunikacja odbywa się poprzez a) mruganie oczami, b) jęki tudzież inne stęknięcia c) ucieczkę z fotela. Nie żartuję. Koleś przede mną, na oko 45 lat, zwiał gdzie pieprz rośnie na wieść, że trzeba wbić mu w dziąsło igłę (grubości przecież włosa) ze znieczuleniem.
Siedzę na fotelu, gęba wypchana jak podczas konkursu w jedzeniu hot dogów na czas, bokami ust ujście usiłuje znaleźć nadmiar śliny, gardło dawno już przypomina papier ścierny, a wchodząca pani, patrząc mi głęboko w oczy mówi „dzień dobry panu”.
Agghhhhrrr, urfffa, tfu. 

Zęby wybite – głównie chodzi o dość newralgiczną jedynkę i dwójkę, uniemożliwiające mi jakże obiecującą w młodości karierę modelki – 25 lat temu w czasie wyścigu zastąpione zostały podróbkami, osadzonymi na sztyfcie. Ich trwałość to jakieś dziesięć lat; mniej więcej co tyle czasu wypadają. I tak się zdarzyło, że rzeczona jedynka wypadła właśnie przedwczoraj, dodając mi plus osiemset procent seksapilu, dwieście procent seplenienia oraz uśmiech uczestnika walki MMA, który dopiero po ciężkim nokaucie zorientował się, że nie założył ochraniacza na zęby. Jako że mam doświadczenie z katastrofami stomatologicznymi (uwierzcie, czołowe palnięcie w poloneza podczas wyścigu uczy w przyspieszonym tempie i zarazem eksternistycznie wielu detali dentystycznej proweniencji), część, która wypadła, wkleiłem na kropelkę. By nie seplenić i czekać na termin u mojej pani dentystki. Zresztą, podobną wiedzę co do obrażeń post kolizyjnych mam odnoście połamanej przegrody nosowej. I operacji oka, ale tu szczegóły pominę. 
I siedząc na fotelu z gębą wypchaną niczym jabłkiem – torturą króla Leopolda III (tego od Konga) pani mówi mi, patrząc głęboko w oczy „dzień dobry panu”. Tak, jestem cholera mizantropem, to tylko kolejny, przemawiający za tym argument.
W sobotę ŻTC w Mińsku (Mazowieckim, nie u naszych wschodnich sąsiadów). Już się nastawiałem, że będę miał idealną przerwę między zębami na „smoczek” bidonu; ta końcówka idealnie się mieściła, ale uznałem, że jednak bardziej liczy się aerodynamika i niezburzona ciągłość sylwetki, a dziura w uzębieniu rzeczoną znacznie zaburzała. Wiatr, wpadający przez tą dziurę, dokonywał niezłego spustoszenia, wypadając uszami.
ŻTC to szybki wyścig. Tym razem jednak jadę treningowo (ta, sam w to nie wierzę). Co najwyżej sprawdzę się na teście „szyny Rawskiego”, czyli kto więcej przejedzie rowerem po szynie kolejowej. Dlaczego wystartuję treningowo? Bo za tydzień Nowy Targ Bike Challenge.
I o tym wyścigu na pewno nie będę pisał. Przemilczę od pierwszego do trzeciego etapu. Bo przy przewyższeniach, przekraczających dwa i pół kilometra na pewno nie będę miał o czym pisać…

Komentarze