NOWOTARSKA KATORGA W TRZECH AKTACH, CZYLI DLACZEGO NIE WYPADA NAPISAĆ O TATRACH TEGO, CO CHODZI MI PO GŁOWIE


GDY NA STARCIE HONOROWYM DRUGIEGO ETAPU Z WIELU STRON SŁYSZAŁEM ZAPEWNIENIA, ŻE START BĘDZIE SPOKOJNY, BO PRAWDZIWE ŚCIGANIE ZACZNIE SIĘ DOPIERO NA PIERWSZYM POWAŻNYM PODJEŹDZIE, LECIUTKO SIĘ USPOKOIŁEM. NIE CHCIAŁEM ZOSTAĆ NEGATYWNYM AKTOREM TEGO WĄTPLIWEJ KLASY SPORTOWEJ PRZEDSTAWIENIA, ODPADAJĄCYM Z PELETONU NA PIERWSZYM WZNIESIENIU TAKIM TERENU, KTÓREGO GÓRALE NAWET NIE DOSTRZEGAJĄ. WYSTARTOWALIŚMY. PRZEZ PIERWSZĄ GODZINĘ ŚREDNIA OSCYLOWAŁA NA POZIOMIE 40 KM/H, JADĄC PO SZOSACH PEŁNYCH ARCHITEKTURY DROGOWEJ, NA NIEWIELKICH JESZCZE Z POCZĄTKU PODJAZDACH, WŚRÓD SAMOCHODÓW, ROND I WIELU ZAKRĘTÓW. JAK TO BYŁ PRZYKŁAD SPOKOJNEGO STARTU, TO NIE CHCĘ WIEDZIEĆ, JAK MOGŁABY WYGLĄDAĆ JEGO „NIESPOKOJNA” WERSJA…
JEDNAK ZANIM NASTĄPIŁ START DRUGIEGO ETAPU, NALEŻAŁO PRZEJECHAĆ I PRZEŻYĆ ETAP PIERWSZY, CZASÓWKĘ. PRZEŻYĆ. TO DOBRZE POWIEDZIANE

Gdy ksiądz z ambony tłumaczy swoim zgromadzonym licznie owieczkom w miejscowości, przez którą przejeżdżać będzie peleton zasady zapewnienia nam – zawodnikom – bezpieczeństwa, a rzecz odbywa się w rejonach Nowego Targu, zakładać można, że mieszkańcy tych wytycznych posłuchają. Autochtoni dobrze wiedzieli, że mają pilnować dzieci, pijanych dorosłych i psów w nieokreślonym wieku przed wybieganiem na jezdnię, że bramy powinny być pozamykane, a i kibicowanie odbywać się powinno w sposób kulturalny acz głośny. Właściciele okolicznych agroturystyk z naszych odwiedzin byli bardzo zadowoleni, zaś nieco mniej zadowoleni byli sklepikarze, u których stan zapasów alkoholu przed i po wyścigu w zasadzie się nie zmienił. Zapasy poczynili, nie sprzedali ich ale i tak odbili sobie na bananach i wodzie.

Etap I (jak to dumnie brzmi) czyli jazda na czas która sama w sobie stanowi oddzielną dyscyplinę kolarstwa, wymagającą odrębnych przygotowań. Zaś jazda na czas pod górę jest koszmarkiem, urągającym wszelkiej klasyfikacji. Sylwetka do jazdy na czas nic pod górę się nie przyda, tak samo jak czasowa dostawka. Dotarliśmy z Rafałem Urbanem na miejsce w czwartek wieczorem (raz jeszcze wielkie dzięki za wszystko, zwłaszcza za trzy dni pełne gagów słowno – sytuacyjnych!), szybko się przebraliśmy, nieco mniej szybko rozpakowaliśmy samochód i w długą, przetestować trasę czasówki.
Dojazd tam był dość płaski. Czyli w terenie, po którym mniej więcej wiem, jak się jeździ rowerem. Nie za szybko, ale wiem. Dwadzieścia minut deptania (powoli się ściemniało) dojechaliśmy do skrętu na Przełęcz Knurowską. Skręt w prawo, mostek i … zaczął się podjazd. Nie, wcale nie zaczął się podjazd. Zaczął się mój indywidualny, nocny koszmar. Wiedząc, jak błyskotliwym góralem jestem, wiedząc zarazem, że podjazdu mam aż pięć kilometrów bez chwili wypłaszczenia, wiedząc także, że gabarytowo jestem dwa razy większy, niż Quintana czy Majka, zacząłem wspinać się w swoim żółwio – rachitycznym tempie sprawdzając, jak zareagują nogi. Nogi, jak to nogi, zareagowały protestem, nieco większym protestem zareagowały płuca. Rafał jechał, ćwiczył; testował, przyspieszał, szarpał, odskakiwał ode mnie jak i kiedy chciał. Nie powiem, że zwątpiłem wtedy w sens startowania w tym wyścigu, bo zwątpiłem znacznie wcześniej (po zobaczeniu profilu tras), wówczas tylko potwierdziłem to, że ten wyścig jest całkowicie nie dla mnie. Jak i całe to cholerne kolarstwo, naprawdę pora przerzucić się na bierki.
Wtedy to w sumie dobrze się stało, że nie mogłem nic wypowiedzieć, zmuszając płuca do wytworzenia wstępnych objawów hiperwentylacji. Bo gdybym mógł wypowiedzieć na głos to, czym częstowałem w głowie skądinąd piękne Tatry, to najbliższe obserwatorium sejsmologiczne zarejestrowałoby trzęsienie ziemi. Dlaczego? Bo przewracałby się w grobie każdy poeta, który napisał choć jeden znany cytat, wielbiący piękno i tajemniczość Tatr. Ja w czasie tego podjazdu skutecznie odarłem je z godności i całego bagażu ezoteryki. Stały się po prostu pragnącym zniszczyć mnie przeciwnikiem.
Podjechaliśmy ów podjazd do samego szczytu. Tam byłem już u szczytu swoich możliwości. Jak i u szczytu pomysłu na pizgnięcie rowerem w przepaść. Uratowało mnie to, że aby powrócić na kwaterę musieliśy jechać w dół. Jechałem tam całkowicie załamany, acz skupiony – trasa w górę zajęła niemal 20 minut, w dół zaś około trzech. Załamany – bo tam było ledwie pareset metrów przewyższenia, a przez dwa następne dni mieliśmy do przejechania ponad trzy tysiące metrów przewyższenia. Otarłem łezkę, przełykając gorzką pigułę żalu.
Wróciliśy na kwaterę, okupowaną przez brać kolarską, zaopatrzoną w każdy rodzaj makaronu, ryżu, odżywek, białek i ważącą średnio po dwadzieścia kilogramów mniej ode mnie. Otarłem kolejną łezkę. Gdyby nie opłata startowa, wycofałbym się z rywalizacji, po co tam się plątać i im przeszkadząć… Gdy poznałem, z kim jesteśmy na kwaterze, jacy to mocarze wspinaczek, w dzikiej panice chciałem ewakuować się przez okno, ale powtrzymał mnie Rafał; choć nie powiem, jemu też mina zrzedła, jak zobaczył, z kim przyjdzie nam jechać…
Porannego stresu nie opiszę, bo i po co. Stat wyznaczony miałem na 15.48, około godziny 14 dojechała moja kaseta do roweru na podjazdy. Wymieniona w lotnym serwisie, i już czekałem w kolejce na start. To też niezwykłe przeżycie – jechałem na całkowicie nowych, nieznanych mi kołach i kasecie, a na zjazdach prędkości sięgają 80 km/h i pewność sprzętu jest podstawą…
Tradycyjna kolejność startowa, czyli siku i czekanie na wystrzał startera.
Tu z czystym sumieniem mógłbym poświęcić cały wpis organizatorom zawodów. Pierwsza klasa, wszystko dopięte na ostatni guzik, wszyscy dawali z siebie 130% zaangażowania… Miód na moje skołatane serce. Podpisuję się pod wszystkimi pozytywnymi wpisami na temat jakości organizacyjnej Nowy Targ Road Challenge.
Dziesięć…. wpięte zatrzaski, przełykam ślinę, pięć, licznik już działa, mocno chwytam ręką bandy, trzy, naprężam nogi, dwa, podnoszę się z siodła, JEDEN! ruszam. Ruszam, i od razu ostro pod górę. Wyłączam myślenie, włączam instynt przetrwania. Nie poganiam się – nie znam swojej reakcji na takie góry, wiem, że nie mogę ruszyć za ostro, bo się spalę. Jak zagotuję mięśnie, będzie bardzo źle. Jadę spokojnie, acz intensywnie. Nie patrz w górę, nie patrz w górę, nie patrz w górę..

CDN

Komentarze