KOSTKI BRUKOWE A KOŚCI ZAWODNIKÓW, CZYLI PARYŻ ROUBAIX OD ZAPLECZA

KILKA DNI TEMU Z PEWNEGO ŹRÓDŁA OTRZYMAŁEM INFORMACJĘ, IŻ NA NIEKTÓRYCH SEKTORACH BRUKOWYCH (O WYŻSZEJ SKALI TRUDNOŚCI) ORGANIZATORZY PRZY WSPÓŁUDZIALE LOKALNYCH GRUP WSPARCIA (TAKIE NASZE KOŁA GOSPODYŃ WIEJSKICH) WYGRZEBUJĄ TRAWĘ, WYRASTAJĄCĄ MIĘDZY KAMIENIAMI. JAKO ŻE KOSTKI BYŁY UKŁADANE W SPOSÓB DOŚĆ PRZYPADKOWY (NICZYM ZASKAKUJĄCYM JEST PRZESZŁO CZTEROCENTYMETROWA RÓŻNICA W ICH WYSOKOŚCI I DZIESIĘCIOCENTYMETROWA W ODLEGŁOŚCI) TO GLINA MIĘDZY NIMI, WRAZ Z ROSNĄCĄ TRAWĄ STANOWIŁA JAKIŚ RODZAJ POMOSTU, ŁĄCZĄCEGO BRUK.

Bez trawy między kamieniami brukowymi będzie jeszcze weselej.
I to w zasadzie jest moja największa rozterka – nie fakt, czy wytrzymają moje stare gnaty, czy któryś nie pęknie w przypadku wyjątkowo widowiskowej kraksy. Niepokój budzi to, czy wytrzyma rower – a w zasadzie koła. Bo mieć na uwadze należy, że za mną nie pojedzie samochód techniczny z dziesięcioma kołami, trzema rowerami i jednym przełajowym (zdarzało się tak w przypadku opadów deszczu). Największą rozterką jest ciśnienie w oponach. 
Nie same obręcze – na nie po prostu nie mam wpływu; jak któraś pęknie, to po zawodach, byka wtedy za rogi i z buta do mety. Fundamentalny jest wiatr w kapciach. Przy mojej mało góralskiej wadze zakładam, że powinno być wyższe, niż standardowe. Nie niższe – bo dobicie obręczą bruku i pssssss, wymieniamy oponę.
Po raz też pierwszy w życiu pojadę na mleczku w oponach (nawet nie myślałem o szytkach ze względu na ich koszt). Mimo to zamierzam zaopatrzyć się w co najmniej dwie dętki, łyżki i – najlepiej pożyczoną, bo takiej nie mam – pompkę na sprężone powietrze (naboje). Jest bardzo mała, lekka i błyskawicznie wbija ok. 8 barów. Na ten start założę dwie owijki na kierownicę (dwie słabej klasy w sumie dadzą jedną niezłą, nieprawdaż?) porządne rękawiczki (już przetestowane) oraz szersze nieco oponki. 
Wypadało by też jakoś zabezpieczyć bidony przed wypadnięciem, ale jeszcze nie znalazłem metody (oczywista, czyli wymiana koszyków na „specjalistyczne” za 340 zł sztuka nie wchodzi w rachubę).
Zastanawiam się także – po raz pierwszy w życiu – czy nie wziąć ze sobą kamerki, by ową trasę nagrać. Swojej nie mam i nie potrzebuję, więc w grę wchodzi tylko pożyczenie. Oczywiście film nie byłby dla mnie, bo i po co, ale dla „Imperialnej” Grupy Rowerowej Macieja. Może kiedyś zrobiliby trening spinningowy, jadąc śladem sektorów brukowych.
Co za abstrakcja… jechać na rowerkach treningowych z zerową sumą wstrząsów do filmu, w którym wstrząsy grają pierwsze skrzypce… 

Komentarze