Widać, że pierwszy raz startujesz, skoro na taką trasę porywasz się przełajem…

TAKIE ZDANIE USŁYSZAŁEM NA STARCIE OD KOLEGI Z DALEKIEGO SEKTORA. OCZYWIŚCIE POTWIERDZIŁEM, PO CZYM WLAZŁEM NA POCZĄTEK SWOJEGO, DRUGIEGO SEKTORA.
JESZCE ZA ŻYCIA, ZMARŁY LEMMY KILMISTER Z MOTORHEAD ZAWSZE POWTARZAŁ, ŻE ŚWIAT SKOŃCZY SIĘ, GDY SKOŃCZY SIĘ NA NIM BURBON. ŚWIAT SKOŃCZYŁ SIĘ W PEWNYM SENSIE I DZIŚ, BO PO RAZ PIERWSZY OBJECHAŁ MNIE KTOŚ NA PRZEŁAJU, A ZARAZEM NA SKRAJNIE TRUDNEJ, TECHNICZNEJ TRASIE ANI RAZU NIE LEŻAŁEM.

Niestety, poziom satysfakcji daleki jest od wysokiego, bo 14 miejsce nie jest tym, co mnie specjalnie interesujeDo pierwszego straciłem nieco więcej minut, niż na zawodach w Chotomowie (a tam przecież rozwaliłem przerzutkę, nakładałem cztery razy łańcuch, raz leżałem i ćwiczyłem rzuty w dal rowerem). W nogach czuję jeszcze czwartkowe badania wydolnościowe, więc dziś „wystrzelałem się” po piętnastu kilometrach. A wystrzelałem się, bo znów początek był rewelacyjny – mimo śliskiej, trudnej, wymagającej jak cholera trasie – ponownie doszedłem pierwszy sektor. Dogoniłem ich po kilku kilometrach ostrej pogoni. To mnie wstępnie ubiło – potem dobicie nastąpiło na odcinku nowym na trasie, wyznaczonym przecinką wzdłuż trakcji elektrycznej. Nie dało się tam jechać – to znaczy dało się, ale tempo było niższe, niż wolny nawet spacer - a przy dużej ilości upadków robiły się korki. Tam po prostu biegłem z rowerem, a że biegu tego był kilometr (w głębokim dość śniegu) – i to mnie dobiło. Cierpiałem potem strasznie – do dwudziestego kilometra była to walka z własnym ciałem.
Drugi oddech złapałem koło 20 km – i mniej więcej tam nastąpiło drugie dobicie. Tarka – ziemia jak po przejeździe pługiem, którą oczywiście pokonywaliśmy w poprzek, waląc w te muldy bez opamiętania – dała też nieźle w kość. Absurdalnie, ale chwilę po niej właśnie odżyłem. I do mety cisnąłem już równym, znanym sobie tempie. Przyzwoitym, bo jeszcze przed metą kilka osób złapałem, a sam przez ostatnie 5 km nie dałem się przejść nikomu, choć chętnych było co najmniej kilku.
Slalomy, tarki, korzenie leżące pod zmarźliną, gałęzie, koleiny, przepust wodny, betonowe płyty pokryte śniegiem – to wszystko było dziś w standardzie.
Wywalczyłem 14 miejsce w kategorii, ale wywalczyłem nie z rywalami, a z własnym ciałem, które mnie się dziś wyjątkowo nie słuchało. Dały o sobie znać echa testu wydolnościowego, co oczywiście żadną wymówką nie jest. Jechałem dziś po prostu nie na swoim poziomie – poza pierwszymi i ostatnimi pięcioma kilometrami.
Team LRP Poland - czyli mua – przejechał dziś trasę bez żadnej kraksy. A trasa była dziś wyjątkowo kraksogenna. Co chwila ktoś leżał – nawet na fatach gdzieniegdzie było naprawdę widowiskowo, nie mówiąc już o moim zajeżdżonym na śmierć, a mimo to nieśmiertelnym przełaju.
Na jednym z łuków z piątki, w której jechałem (4 MTB i ja) leżało czterech. Na kołach utrzymałem się tylko ja, jadąc pięknym slalomem między kładącymi się kolegami. 
Dziś było naprawdę widowiskowo – oczywiście z perspektywy kibiców.
Kolejny krok do Paryż Roubaix zaliczony. Za dwa tygodnie kolejny start. I mam nadzieję, że będzie nieco lepszy – do pierwszego nie mogę tracić tyle czasu, co dziś.
Ciekawostka – oto czasy z moich ostatnich dwóch startów: 01:09:45 i 01:09:25.

Komentarze