Superpozycja kota Schrodingera, czyli życie w pigułce

Uknuty przed laty słynny eksperyment myślowy Schrodingera zakładał, iż kot może być jednocześnie żywy i martwy, co zostało opisane w niejednym, okrutnie nudnym wykładzie. Ponadto, będąc w miarę ogarniętym obserwatorem rzeczywistości dostrzec można, że sylogizm, stworzony przez Arystotelesa, jest pojęciem słusznym i prawdziwym. Kto nie pamięta – przypomnę – sylogizm to założenie, że jeżeli każde A jest B, a każde B jest C, to każde A (powinno) być C.

Dlaczego piszę o rzeczach, które skutecznie usypiają studentów filozofii już po trzech minutach zajęć? Bo istnieją dwie maksymy, jak ten kot Schredingera oraz wspomniany sylogizm, stojące do siebie w pozornej sprzeczności. A zarazem do siebie pasujące. Uściślijmy; jeśli mowa o mnie, to wiele sprzeczności stoi ze sobą w parze. Nie nad wszystkimi panuję.
Te dwie maksymy, sprzeczne, a zarazem do mnie pasujące to: shit happens, stanowiąca niemal credo mojego życia a druga to – ślepej kurze ziarno. Często mówię, że szczytem mojego pecha jest nie mieć NIC i to coś zgubić, ale jak pokazuje rzeczywistość – choćby dzisiejsza – warto czasami walczyć o marzenia.
Dziś narodziło się jedno z marzeń – połóg trwał sześć miesięcy, poród przebiegł bez komplikacji a maluch waży 7.1 kg. Na imię dostał Saroni (drugie imię, bo taka moda hodowania przyszłych gwiazd przecież) to Ventus.
Sześć miesięcy zajęło mi załatwienie roweru. Kupiony przez firmę BELL, w której pracuję. Zaznaczam, że w tej firmie pracuję od dziesięciu niecałych miesięcy na bardzo niskim stanowisku.
Oczywiście – coś za to będę musiał dla firmy zrobić (coś potraktujcie proszę jako mistrzostwo świata w tworzeniu eufemizmów). Jednak sądzę, że warto było / będzie.
Rower karbonowy o wadze 7.1 – przy właściwych kołach (chwilowo jest na zastępczych) waga sięgnie 7.3 kg. Jakieś pytania?
Od zawsze twierdziłem, że życie bez marzeń jest do dupy, bo tych nie może nikt nikomu zabrać. Ale już walka o ich realizację… cóż, samo się nie zrobi.
Wiem jedno – dupa ze mnie, nie motywator, ale mając takich ludzi jak Team LRP Poland (Michał Chołuj – jesteś wielki!), Rafał Urban i jego Alu Expert przy sobie, oraz mając wsparcie ze strony samego Szefa mojej firmy – walka o marzenia może stać się naprawdę realna. I zobaczymy się w 2020 na starcie jednego z pięciu najcięższych wyścigów świata. Bo moje marzenia nie zamykają się tylko w granicach województwa mazowieckiego.
Rekapitulacją niech będą jeszcze dwie uwagi – wiele wskazuje, że mój romans z Saroni & Jagu Poland (podziękowania dla Jacka Guzowskiego) się nie skończył, a w nieodległym czasie – mam nadzieję – zaskoczę Was informacją, związaną z moją ulubioną serią wyścigów szosowych – ŻTC Bike Race oraz jej energiodawcą – Wojtkiem Pawelcem.
Jeśli choć piąta część tych planów wypali – to będę przeszczęśliwy. Do pierwszej porządniejszej kraksy, potem chwilowo mi przejdzie. Ale po zdjęciu gipsu znów powiem, jak słynny Tomy Simpson, „put me back on my bike”.
Bo kolarstwo jest w sumie bardzo proste. Po prostu trzeba na to cholerstwo wdrapać się jeszcze jeden raz.
Tylko jeden raz więcej, niż inni.

Komentarze