KRAUL, CZYLI UNIKALNA TECHNIKA JAZDY NA ROWERZE

NIE, NIE ZAMIERZAM NIKOGO PRZEKONYWAĆ DO UZUPEŁNIANIA TRENINGU ROWEROWEGO OBWODOWYM. OD TEGO SĄ TRENERZY, INNI ZAWODNICY, MOTYWATORZY – ALE NIE JA. I W ŻADNYM WYPADKU NIE MAM NA MYŚLI UZUPEŁNIENIA TRENINGU ZAJĘCIAMI NA PŁYWALNI, BO I PO CO? WYSTARCZY WYJECHAĆ NA TRENING W TERENIE
Plan na dziś – trening grupowy. Powoli wracam do cyklicznych zajęć z kolegami z szosy / terenu. Wyjechaliśmy dziś punkt dziesiąta. O dziesiątej trzy zaczęło padać. Lało z góry, lało z kół kolegów, lało spod kół samochodów – wiecie który moment, oprócz oczywistej pierwszej zimnej kropli, spływającej po rozgrzanych plecach jest najbardziej irytujący?
Jak zaczyna chlupać w butach.
Gdy woda zaczyna wylewać się z butów, przestaje być miło. Mokre rękawiczki – ujdą, mokra koszulka, bluza – standard, mokre spodenki – codzienność. Ale mokro w środku butów, przemoczone skarpetki nie są miłe. Są fe. Dojechaliśmy do Dąbrówki; zawróciliśmy. Dojeżdżając do domu byliśmy perfekcyjnie mokrzusieńcy. Oblany test suchej rękawiczki. Napisałbym, że przemoczeni byliśmy do bielizny, ale takiej na rowerze się nie nosi, więc tematu nie ma. Mokry był nawet telefon, zawinięty w torebkę śniadaniową w wewnętrznej kieszonce koszulki. Jeśli by panta rei przetłumaczyć literalnie, to dość dobrze oddaje to dzisiejszą rzeczywistość.
Wróciłem. Przebrałem się. Zszedłem na trenażer. Bo trening deszczowy był zdecydowanie za krótki.
I tu kolejna wtopa. Czytając wiele recenzji, słuchając namów, widząc huraoptymistyczne komentarze zdecydowałem się na obejrzenie „Wielkiej Pętli”. Raz kozie śmierć, mówię, moje zdanie o filmach jest dość jednoznaczne. Nie lubię filmów. Mam z nimi duże problemy, ale – przecież internet nie może się mylić, „wielka pętla” powinna być do obejrzenia dla kogoś, żyjącego kolarstwem.
Nie była.
Rzecz o gościu, który przejeżdża całe Tour de France (amator, czterdziestolatek), i ani razu w ciągu całego FILMU NIE JEST SPOCONY ANI NIE MA ZMIERZWIONEJ FRYZURY? Ten film robił ktoś filmujący dotychczas gotowanie krewetek? Bo chcąc zachować nawet minimum realizmu oblałby go kubłem wody. Gość, który wjeżdża na Col du Tourmalet (koszmar nawet dla zawodowych górali) ot tak, z marszu – NADAL NIE BĘDĄC SPOCONYM? Gość, który podejmuje rywalizację z liderem zawodowej ekipy w drużynowej jeździe na czas? Jadąc z dawno emerytowanym Jalabertem i Hinaultem? Rywalizacja amatora, laski, dwóch dziadków na zwykłych rowerach z pierwszoligową ekipą w drużynowej jeździe na czas przegrana przez dziadków o przysłowiowy błysk szprychy? Trzymajcie mnie.
Gość, który finalnie wbija się do ZAWODOWEGO peletonu w czasie ostatniego etapu, jadąc na pola elizejskie? Że przepraszam, wszedł do autobusu lidera, po czym rzekłszy „dajcie mi strój i rower” nie spowodował przyjazdu policji ani panów z kaftanami, tylko rzeczywiście dali amatorowi ekwipunek, dali mu pojechać i on na domiar pociągnął peleton na pierwszej rundzie przy Łuku Tryumfalnym? To już racjonalniejsza była Naga Broń. Ekstremalnie rozjeżdżony amator może byłby w stanie pociągnąć tempo zawodowców na polach elizejskich przez jedną rundę. Ale odskoczyć od nich? Nawet przy absurdalnej w założeniu zgodzie peletonu?
Nie. Nie jestem idealistą. Nie jestem wyraźnie też znawcą hiperboli, stosowanej przez twórców filmowych wpierających ludziom, że marzenia się po prostu realizuje. Jestem odporny a „art” filmowców, mówiących, że ot tak, można przelecieć w 21 dni niemal cztery tysiące kilometrów po jednych z cięższych tras kolarskich. W końcu jestem odporny na sprzedawanie bzdury przez filmowców, naiwnie wpierających, że „CHCIEĆ TO MÓC”. Co za idiotyzm.
Wiem też, jak wyglądałbym po dziesięciu takich etapach, przejechanych solo.

Idea / wizja jak najbardziej mi się podoba – bardzo chętnie przejechałbym całą trasę TdF przed peletonem, ale realizacja tego filmu jest tak wiarygodna, jak ta, która stosowana była kiedyś w propagandowych filmach klasy B.
Mimo wszystko, może to dobry pomysł dla zarzucenia sponsorom? Przejadę przed peletonem całe Tour de France, reklamując parówki, lub (……. wstaw właściwe)? Ale zrobię to realnie, będąc spoconym, padniętym, ledwie przytomnym, złym, rezygnującym ale nie poddającym się i spadającym z roweru na podjeździe pod Alpe de Huez.
Idea jak najbardziej mi się podoba…

Komentarze