Ślepy koń przed Wielką Pardubicką

Usłyszałem dziś pytanie, na które zareplikowałem tak samo, jak odpowiedział ślepy koń, zapytany o plany na Wielką Pardubicką. 
- Nie widzę przeszkód.

Pytanie dotyczyło Mistrzostw Warszawy i Mazowieckiego w przełajach, które mają się odbyć w najbliższą niedzielę.
Nie planowałem na nie się wybierać. Co więcej; po ostatnich doświadczeniach sformułowanie „nie widzę przeszkód” jest podwójnie zasadne, bo przy tak zawężającym się polu widzenia, w czasie trwania atawistycznego, pierwotnego w swojej formule wyścigu rzeczywiście, pod jego koniec już nic nie widzę.
Nie chciałem się tam wybierać. Nic a nic nie chciałem. Przełaje bowiem bolą. Bardzo bolą. Kopią po dupie za własne pieniądze. To sportowa wersja sadomasochistycznych inklinacji.
Jednak gdy pada pytanie „ze mną się nie napijesz?” jak reaguje leżący już pod stołem Janusz?
Ja nie dam rady? Przytrzymaj mi piwo (swoją drogą, to są najczęstsze w Polsce słowa, wypowiadane przed śmiercią).
Ja nie dam rady? Wsadźcie mnie na rower.
Ja nie dam rady? Pomóżcie wyplądać się z tego drzewa, co słusznie podkreśliło w niedzielę dwóch wyrostków na rowerach, krzyczący za mną „to musiało boleć”.
Kolarstwo to alkoholizm czysty i pierwotny; w niedzielę zarzekam się, że to ostatni raz, że więcej nie będę, że potem się strasznie choruje, że przełyka się ślinę, by nie zszokować kibiców pewną żółtą wydzieliną z trzewi, wywołaną wysiłkiem. To alkoholizm silniejszy, niż silna wola, bo już chwilę po wyścigu, na którym przez 40 bolesnych (znacznie dłuższych, niż sześćdziesiąt sekund) minut cierpi się, chcąc by mieć to już wreszcie za sobą. Gdzie mantrą staje się trzysłów „gdzie ta meta” (prawdę mówiąc, jest to czworosłów, bo między „gdzie” a „ta” następuje pewien klasyczny łącznik).
„Nie chcę więcej pić”, mówi alkoholik wymiotując resztkami obiadu sprzed trzech dni, ocierając usta trzęsącą się ręką. Po czym wieczorem siada do klina. I cyrk ponownie wita w mieście.
Ręce się trzęsą, ze tylko podstawcie mi pianino, a zagram uwerturę. W trzewiach ssie.
W niedzielę siadam do swojego klina, wdrapując się ponownie na rower. Jadę na wyścig przełajowy.
Bo alkoholizm to choroba.
Nieuleczalna w zasadzie.
Można nie pić, pozostając do końca żywota alkoholikiem.
Dlatego też, po 23 latach abstynencji (bezrowerza) ponownie wróciłem do nałogu.
W niedzielę zaczynam kolejny, bolesny, okrutny ciąg.
Mistrzostwa Warszawy i Mazowieckiego w Przełajach. Kobyłka.
Kobyłka – to właśnie ta puenta, mostkująca leadowego, ślepego konia.

Komentarze