MISTRZOSTWA WARSZAWY I MAZOWSZA W PRZEŁAJACH. TEAM LRP POLAND W AKCJI

Moje nogi po starciu z suportem. Na zdjęciu słabo widać, w realu widać niemal wszystkie zęby na piszczelu

SCHIZOFRENIA I INNE PRZYPADKI. DOKŁADNIE JAK SCHIZOFRENIK CZUJĘ SIĘ W CZASIE WYŚCIGU, ZWŁASZCZA TAK WYMAGAJĄCEGO TECHNICZNIE I INTERWAŁOWO, JAK DZISIEJSZE MISTRZOSTWA WARSZAWY NA KOBYLSKIEJ TRASIE, UZBROJONEJ W DZIKIE SEKCJE KOPNEGO PIASKU (BEZ SZANS NA PRZEJAZD, TYLKO BIEG Z „RAMA NA RAMIĘ”), SINGLE, PODJAZDY I ZJAZDY. BEZ CHWILI NA USPOKOJENIE ODDECHU. W CZASIE WYŚCIGU PO WIELOKROĆ POWTARZAM „NIGDY WIĘCEJ” Z OCZYWISTYM PRZERYWNIKIEM POŚRODKU, TRZYKROTNIE ZAKŁADAM SPADAJĄCY ŁAŃCUCH, WŚCIEKAJĄC SIĘ DZIKO Z TEGO TYTUŁU. KLNĘ, WPADAJĄC W PIASKI – TU TECHNIKA JEST WULGARNIE PROSTA; JAK WYRWIE CI PRZÓD, DALEJ BIEGNIESZ. TO ZNACZY I TAK BIEGNIESZ, NIEZALEŻNIE OD STARAŃ, ALE PRZYNAJMNIEJ KILKA METRÓW DA SIĘ – MOŻE – PRZEJECHAĆ. PRZEZ NIEMAL GODZINĘ POWTARZASZ, ŻE JUŻ NIE CHCESZ. NIE, NIE, NIE, JA JUŻ DZIĘKUJĘ, POSIEDZĘ SOBIE CICHUTKO W KĄCIKU. PRZY TAKIM STOLICZKU Z KARTKAMI I KREDKAMI. ALE GDY TYLKO ZAKOŃCZY SIĘ WYŚCIG I TĘTNO SPADNIE Z TYCH 190 DO W MIARĘ NORMALNEGO, PYTASZ – TO KIEDY NASTĘPNY START?
Jechaliście kiedyś drogą ekspresową niespecjalnie szybkim samochodem, dość startym, kopcącym dieslem, mającym pod maską mniej koni, niż tico i wyprzedzał was lewym pasem nowiusieński, bardzo szybki samochód, po którym Niemiec płakał, ja go rano w garażu nie znalazł? Możesz cisnąć, z tyłu kopcisz tak, że masz prawdziwą zasłonę dymną, przypominasz sobie artykuły o chemtrails a w górze dziura ozonowa rośnie w oczach. Wbijasz gaz w podłogę. Samochód dalej się wlecze. Ten na lewym pasie oddala się z oszałamiającą dech prędkością. Zaczynasz się bujać tył – przód na fotelu, bo to może pomóc w przyspieszeniu, bujasz się, mimo że dobrze wiesz, że to nic nie da.
Dokładnie tak się czujesz, jak na trasie wyścigu wyprzedza cię Marek Stram. Stram, z naciskiem na „R”.
Dziś Las w Nadmie – Kobyłka – opanowali błotniacy. Tak o nas, przełajowcach, mówią. To dziwny sport. Ni to biegi z rowerem, ni to jazda figurowa po piachu na wąskich oponkach, ni to MTB, bo przeszkody kładzione są celowo. Rozegrane zostały Mistrzostwa Warszawy i Mazowsza w przełajach.
Przełaje to atawizm w czystej, pierwotnej postaci. Przełaje to dosadna w swojej prostocie walka o przetrwanie. Pierwotna siła, ale i technika – bez niej na wąskich singlach, pokrytych liśćmi zakrętach, kopnym piasku i ostrych, niebezpiecznych zakrętach może być nieciekawie.
Spróbujcie na rowerze szosowym przejechać przez piaszczyste wydmy, a będziecie wiedzieć, co mam na myśli.
Sam wyścig – jak wyścig, po trzystu metrach tracisz świadomość, klapki na oczy muzyka rockowa i nic innego się nie liczy. Drzewo, zakręt, ostre przyspieszenie, hamujesz, przeskakujesz drzewo, leżące w poprzek, wspinasz się na ten coraz wyższy rower, wbijasz się pod górkę taką, że w połowie nie wiesz w zasadzie, czy jedziesz do przodu czy do tyłu, wpadasz w kopny piasek, starając się z całych sił utrzymać kierownicę. Jak ją wyrwie; temu panu już dziękujemy. „Ramę na ramię” i ciśniesz z buta pod górkę piaszczystą, zadziwia cię liczba krzyczących – wielu po imieniu!!! – kibiców. Lecisz na bezdechu. Mijasz kogoś, ktoś mija ciebie. Słyszysz czyjś dudniący oddech; orientujesz się, oglądając przez ramię, że to ty sam tak oddychaszParowóz na trasie w Tybecie jeździ ciszej. Znów spada łańcuch; trzęsące się ręce zupełnie nie słuchają poleceń głowy; nić porozumienia mózg – nogi jest już dawno przerwana. Gdybyś posłuchał nóg, rąk, płuc, to zszedłbyś z roweru po piątej rundzie. A drzesz do końca. Ciśniesz, ile w tych wątłych nóżynach jeszcze sił zostało. Nie, nie zostało, ale tego przecież nie możesz samemu sobie wmówić.
Meta! Meta. Dwóch kolegów chwilę wcześniej dogonionych, z elity złapała mnie na ostatniej rundzie trójka.
Tuż po mecie Roman był tak uprzejmy, że zwrócił mi uwagę, że cos mi się w przednie koło wplątało. Tym czymś był mój język.
Fantastyczne, ekstremalnie trudne, bolące zawody. Bolą te mięśnie, o których istnieniu nie miałem bladego pojęcia.
Wyników jeszcze oficjalnych nie ma, ale wiem, że nie wygrałem.
To znaczy wygrałem – ze samym sobą, a to już piekielny sukces.

Komentarze