BANAN W DWIE STRONY SMAKUJE TAK SAMO, CZYLI RZECZ O CZASÓWCE W HRUBIESZOWIE
Pozbyliśmy się w końcu żon, które w samochodzie podawały nam złe wskazówki, i stworzyliśmy nawigację, która kobiecym głosem podaje nam złe wskazówki - tyle mniej więcej miałem do powiedzenia w temacie ostatniego odcinka dojazdu do Hrubieszowa - na 40 kilometrach stało pięć radiowozów, kontrolujących prędkość. Myślę sobie - zmierzcie na naszej trasie, jak będzie Szymon jechał... Jasna bowiem sprawa, że gdy Szymon przyjeżdża na czasówkę, to zawodnicy biją się od miejsca drugiego w dół.
Znaleźć miejsce rejestracji - to jedno, znaleźć miesjce startu - to drugie, a znaleźć metę - to trzecie, jak się okazało na miejscu. Cóż; największą wadą Hrubieszowa jest... odległość, by tam dotrzeć. Bo sama czasówka, trasa, rywale - wszystko pierwszorzędne. Nawet obsługa - Marek, jeden z organizatorów, był tak miły, że jednego, lekko upośledzonego zawodnika, osobiście zapilotował do biura zawodów - w sensie takim, że poszedł ze mną do samochodu, wsiadł do niego, w czasie jazdy przeprowadził ze mną mini wywiad przed kamerką i już byliśmy na miejscu. Mili ludzie.
Od kilku sezonów polowałem na tę kultową czasówkę - rozgrywaną przy samej granicy, w zasadzie - na pasie przygranicznym. Jadąc tam po raz pierwszy, gdzie polowałem na nią kilka lat, zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie będzie ta edycja (skoro ja tam jadę...) że tego akurat dnia putin pierdolnie się kolejny raz i jebnie bombę nie po tej stronie granicy... ale nic na nas nie spadło, i punkt w południe zaczęły się starty.
Miałem 41 numer startowy, więc mój wybitny umysł matematyczny wykalkulował, że skoro startujemy co minutę (pierwiastek z dziewiętnastu w pamięci), to ja powinienem zjechać z rampy 12.41 - i tak też polowałem z rozgrzewką. Nie miałem też komu spuścić powietrza z kół - od kiedy w nich startuję zdecydowanie bardziej pilnują rowerów, nieufni zawodnicy - więc jeździłem sobie bez większego celu bacznie spoglądając na zegrek.
Stres rósł wykładniczo, i gdzieś w tym zamieszaniu przedstartowym, sikając co chwila jak zawodolony psiak, popełniłem błąd. W konsekwencji - paskudny. Mianowicie nieco za późno zjadłem banana. Tak; tego, który w czasie jazdy postanowił opuścić żołądek z wysiłku, i kręconymi schodami przez gardło wyleciał na wolność, gdzieś na przestrzeni jedenastego kilometra.
Błąd - niewątpliwie, powinienem zjeść go znacznie wcześniej, nauczka - też, ale i świadomość, dająca satysfakcję, że pojechałem tak mocno, że w obecnej formie mocniej już by się nie dało.
Dla tych bardziej, niż ja, technicznych - aplikacja po tej jeździe pokazała mi wszystkie najwyższe parametry ever z 20 minut jazdy, włącznie z podbiciem mojego FTP. Czymkolwiek ono jest.
Czyli było mocno.
Warunki; cóż. Każdy ze startujących powtarzał to samo, i ja przyłożyłem palec pod budkę. Jazda pod ścianę wiatru. Wiatr był bardzo silny, czołowy z lekką tendencją boczną, więc w czasie jazdy, jak zadęło, to znosiło rower niemalże do połowy jezdni.
Start; ruszyłem mocno, ale świadomie nie tak mocno, by się nie zagotować; wiedziałem, że za kilkaset metrów wypadnę z zabudowań i zacznie rządzić wściekły jak osa, polny wiatr, nie biorący jeńców. Błyskawicznie się położyłem, i ... witaj, drogi przyjecielu, bólu. Dawno cię nie widziałem, znaczy się od ostatniego mocnego treningu na Brevecie. Nie chcąc się zagotować zacząłem ugniatać tę kapustę nogami tak mocno, jak się tylko dało, starając się nie przekroczyć tętna, mówiącego "palpitacja".
Krok po kroku, obrót po obrocie, oddalałem się od startu - na horyzoncie widząc poprzedzającego mnie kolegę. Bujająca się na boki kropka przyciągała moją uwagę; i w mojej zmęczonej głowie pojawił się durny pomysł - a może dogonić tą kropkę?
Podkręciłem nieco mocniej. Porywy mometami były tak silne, że trudno było utrzymać rower w linii prostej. Ale jechałem. Twardo, z piękącymi udami, ogniem w płucach - zacząłem zbliżać się do kropki, jadącej przede mną.
Nie przedłużając - udało mi się dogonić trzy kropki przede mną. I to, co najciekawsze, nastąpiło niedaleko przed metą.
Otóż - gdy już banan wydostał się na wolność (szybkie wymioty, splunięcie i skupienie się ponowne na jeździe - minus jakieś pięć, dziesięć sekund) zacząłem zbliżać się do czwartej kropki przede mną. Ta kropka - kolorystycznie jak ja, cała na czarno - jechała na tyle wolno, że zbliżałem się do niej w zdecydowanym tempie.
Do bujającej się kropki na rowerze przede mną miałem jakieś dwieście metrów - do mety już blisko - na tym odcinku wyprzedza mnie również czarny samochód, jakaś terenówka. Minął mnie, zbliżył się do kolarza przede mną, wrzucił kierunkowskaz i zaczął wyprzedzać i jego.
I tu nastąpił podwójny błąd. Bo po wyprzedzeniu tamtego zawodnika, blisko przede mną, ponownie włączył lewy kierunek, zwolnił, i zaczął skręcać w lewo. Dlaczego błąd był podwójny? Bo kierowca klasycznie założył, że szybko się od nas oddalił (w rzeczywistości ledwie kilkadziesiąt metrów) a zawodnik przede mną założył, że zdoła wyprzedzić skręcający samochód lewą stroną.
Fizyka nie uznaje w takich przypadkach próżni; zawodnik i samochód zderzyli się, całe szczęście, przy stosunkowo niewielkiej prędkości i tym samym kierunku jazdy, więc obrażenia zawodnika, który fiknął prosto w trawę, były - jak się później okazało - żadne.
Gorzej z rowerem - nieco zmienił swój stan - ze stałego w... pęknięty.
Podjazd pod metę - był taką wisienką, że kląłem ją na czym świat stoi; pod górę, pod wiatr - przepychałem pedały już bez żadnej finezji, tu już była tylko czysta siła, bujanie ciałem, by pod tą górkę podjechać w tempie, zapiek ud całkowity, płuca jak miechy; sądzę, że ich pracę słychać było po ukraińskiej stronie granicy, i... meta...
Wpadłem na nią uchetany do granic, znaczy się - że czasówka była dobrze pojechana.
Niewiele brakło, by z roweru pomagali mi zejść, nogi drżały niczym w febrze.
I to, co największym absmakiem, okazało się po podaniu oficjalnych wyników...
4 miejsce w kategorii, jego mać.
I muszę tu, ze skruchą, przeprosić kolegę, któremu obiecałem, że zrobię mu zdjęcie, jak wejdzie na podium...
Nie zrobiłem...
Poprawię się na kolejnej czasówce, obiecuję!
Komentarze
Prześlij komentarz