Master of disaster, czyli cały czas pod górę




GDY SUKCESYWNIE, KROK PO KROKU, ROBISZ COŚ PRZEZ PRZESZŁO DWA LATA, DOKOPUJĄC SIĘ DO PIERWSZYCH OZNAK SENSU, NAGLE WSZYTKO BIERZE W ŁEB, MOŻNA SIĘ...
... ZIRYTOWAĆ. 
PONIŻEJ EFEKT TEJ "IRYTACJI". 

Mój dotychczasowy blog "parisroubaixchallenge.blog.pl" przestaje istnieć. Nie z mojej winy, a z winy dostawy usług (blog.pl), którzy ot tak, lekką ręką, z miesiąca na miesiąc likwidują tysiące tamtejszych blogów.
Tysiące, setki tysięcy wyświetleń. 
Nie mogę przenieść zdjęć. 
Mogę przenieść treści, ale co mi to daje, skoro i tak tracę całą historię wyświetleń ludzi, którzy raz na jakiś czas byli gośćmi w mojej "głowie". Pustawo tam, więc mieściło się tam ich wielu. 
Wszystko to bierze w łeb; od stycznia muszę znów, ziarnko po ziarnku, układać swoją względnie wygodną plażę.
Ziaren na plaży jest ... sporo, więc i - znów - sporo pracy przede mną.
To kolejny z miliarda przykładów, że zawsze, ale to zawsze biednemu wiatr w oczy i coś, czego dopowiedzieć nie wypada.
Dlatego za nazwę bloga przyjąłem taką, jaką widzicie. 
Master of disaster. 
Bo jako jedyna na świecie, jest stuprocentowo adekwatna, gdy chodzi o moje życiowe dokonania.


Komentarze