GDY BARDZO NIE CHCESZ IŚĆ DO SZKOŁY, ALE PLAN WZIĄŁ W ŁEB; CZYLI AWARIA KOŃCZYNY DOLNEJ


W SZKOLE LUBIŁEM SPORT. DLA PRZYKŁADU NA JĘZYKU POLSKIM GRAŁEM W ATAKU, A NA MATEMATYCE ZAWSZE W OBRONIE. NIE ZNOSIŁEM JEDNAK PIŁKI NOŻNEJ. WOLAŁEM KARNIE WYKONAĆ DOWOLNE ĆWICZENIE (SAM SIĘ DO NIEGO UPRZEDNIO ZGŁASZAŁEM, ZAUWAŻAJĄC, ŻE NAUCZYCIEL WYCIĄGA Z KANTORKU PIŁKĘ DO NOGI), NIŻ UCZESTNICZYĆ W KOPANINIE. CO INNEGO SIATKÓWKA, RĘCZNA… ZDARZYŁO SIĘ KIEDYŚ TAK UROCZO, ŻE STRZELIŁO MI ŚCIĘGNO ACHILLESA. LEKARZ OBEJRZAŁ, PONACIĄGAŁ, KAZAŁ SIĘ ZAMKNĄĆ, POSKRĘCAŁ, PONOWNIE KAZAŁ SIĘ ZAMKNĄĆ I ZAPAKOWAŁ NOGĘ W GIPS. OD PALCÓW STOPY DO SAMEGO BIODRA. MOŻECIE WYOBRAZIĆ SOBIE WSZELKIE IMPLIKACJE Z TYM ZWIĄZANE…
Jednak nie wszystkie warte są opisywania; bo większość była po prostu prozaicznie brutalna. Wyobraźcie sobie choćby małą, szkolną toaletę… o tyle dobrze, że w mieliśmy takie drzwiczki jak w saloonach na Dzikim Zachodzie, odsłaniające głowę i stopy delikwenta, dało się ów gips wystawić przez dziurę w dole drzwi. Do teraz nie pojmuję, po cholerę były takie drzwi, żeby ktoś nie zabarykadował się biorąc zakładnika? Nie wiem.
Oczywiście z gipsem chodziłem miesiąc w okresie maturalnym aż po samą maturę. Już pierwszy wymóg maturalny nie był przeze mnie do spełnienia: „strój abiturienta musi składać się z białej koszuli i czarnych, długich spodni”. O ile biel koszuli był do podważenia przez tylko bardzo wnikliwego obserwatora, o tyle nie było żadnej możliwości, bym na nogę wcisnął cokolwiek długiego. W efekcie na maturę pokuśtykałem w sportowych spodenkach, jednej nodze gołej a drugiej białej, przyozdobionej szablonami i jednym wzorem matematycznym. I wielgachną skarpetą na gipsie, by uniknąć stukania po parkiecie wzorem średniowiecznych rycerzy, bo w podbiciu pięty technik gipsiarz włożył kawałek twardego drewna. Do tego zwykłe, aluminiowe kule, by dopełnić oryginalnego widoku.
Jako zapobiegawcze, przewidujące i bardzo rozsądne dziecko (ekhm…) przygotowania do matury rozpocząłem od wizyty u pań sprzątających, dowiedziawszy się, w której będę stał przed plutonem egzekucyjnym, uprosiłem je o to, by tej sali nie pastowały i froterowały. 
Wiedziałem bowiem dobrze, jakie ryzyko niesie za sobą wejście o kulach z plastikowymi końcówkami i drewnianym podbiciem stopy na śliską jak lód podłogę.
Z paniami ustalone, z panią wychowawczynią, która stale nie mogła się mi nadziwić, że o gipsie byłem w stanie dojechać do szkoły rowerem (co zrobić, że łatwiej jedną nogą kręcić niż iść kawał drogi do pociągu z kulami przywiązanymi do ramy) także ustalone, by sala nie była froterowana. 
Egzamin ustny. Znana już kolejność odpytywania; zasady wówczas były takie, że wchodziło się do sali, losowało pytania, dostawało kwadrans na przygotowanie, w tym czasie odpowiadała inna osoba, podchodziło się do komisji, plotło trzy po trzy i wychodziło.
Wchodziłem w pierwszej trójce, bo początek był tak ustalony, żeby potem się zaczęło cyklicznie kręcić; jeden wychodzi jeden wchodzi. Stan w sali – trzech skazańców. 
Stresik jest, pustka w głowie jednakowoż, ja w tych spodenkach i marynarce stoję wsparty o kule.Nawet udało się przenieść salę egzaminacyjną z piętra na parter, bym po śliskich schodach nie wchodził, ryzykując poszerzenie obrażeń o kilka ponadplanowych złamań.
Drzwi otwarte, komisja już jest, całkiem nieświętą trójcą wchodzimy, ja na końcu, bo przez ten miesiąc byłem najwolniejszy.
Przekraczam próg.
Jak ja zaryłem o ziemię plecami; dech mi zaparło, kule dostrzegłem jak lecą mi nad głową, przewracając się zdarłem zielone sukno ze stołu komisji… 

Jak ja sieknąłem o ziemię, to siekaczami mało języka nie przegryzłem, zanim poczułem piekące uczucie wstydu, odczułem bardziej dosłowne uczucie bólu tyłka, łokcia i nadwyrężonego biodra…
Podłoga była wypastowana na lustro. Bo przecież ustny miał być na piętrze, nie? O parterze nikt nie mówił…
Szanowna komisja pomogła mi zmienić pozycję horyzontalną na bardziej humanoidalną, do rąk wsadzono mi znalezione pod stołem komisji kule, ułożono na szybko zielone sukno i posadzono mnie na krześle przy stole komisji. Czyli krześle przeznaczonym dla egzaminowanego.
Odpowiedzi udzielałem nie do końca świadomym, co się ze mną dzieje, i jako jedyny pozbawiony byłem rzeczonego kwadransa na przygotowanie się do odpowiedzi.
Dobrze, że byłem wówczas wygadany.
I mocno poobijany.
ps. na zdjęciu moja siostrzenica, obecnie już nieżyjąca Paulinka

Komentarze