WSZYSCY PRZECIWKO SAGANOWI, CZYLI MISTRZOWSKA TRASA W INNSBRUCKU 2018

SAGAN TO CIENIAS BEZ AMBICJI. TAKIE ZDANIE USŁYSZAŁEM NIEDAWNO – JUŻ PO ZDOBYCIA PRZEZ SŁOWAKA TRZECIEGO Z RZĘDU MISTRZOSTWA ŚWIATA. HMMM. WBIŁO MNIE TO CHWILOWO W PODŁOGĘ; W KOŃCU WYDUKAŁEM, ŻE I OWSZEM, SAGAN CIENKI JEST I BASTA, BO PRZECIEŻ KAŻDY ZAWODNIK MOŻE USTRZELIĆ MISTRZOWSKIEGO HATTRICKA, TYLKO JESZCZE SIĘ TAKI NIE URODZIŁ… POZA SAGANEM, KTÓREMU DO KOŃCA KARIERY POZOSTAJE JESZCZE SPORO WYŚCIGÓW DO PRZEJECHANIA.
Veni, vidi, tylko z tym „vici” nieco gorzej; bo trasę mistrzowską w Tyrolu i owszem, przejechałem, ale gdybym miał przejechać ją w tempie wyścigowym, z siedmioma górskimi pętelkami na zwieńczenie, ległbym niczym ośmiornica, przyklejając się wszystkimi odnóżami do ziemi i cichutko bym chlipał. Jak już odkleiliby mnie łopatką od ziemi, natychmiastowo zakończyłbym karierę kolarską, odmawiając powrotu na rower i jak Gołota z ringu, zwiałbym gdzie pieprz rośnie, profilaktycznie spuszczając powietrze z obu dętek, by było, że „awaria”. Trasa jest ciężka. Bardzo, diabelnie ciężka. Nie miałem okazji być nigdy w Duitamie (mistrzostwa świata w Kolumbii 1995), ale widziałem jej profil oraz pamiętam pierwszą trójkę jednego z bardziej dramatycznych wyścigów w historii. Dość powiedzieć, że Abraham Olano do mety dojechał na feldze – za późno było na wymianę koła, walczył z rowerem do samego końca, przejeżdżając linię mety i nie unosząc rąk do góry. Za nim finiszowali Miguel Indurain i Marco Pantani; (szósty był Richard Virenque) czyli sami świetni górale. Tamta trasa okrzyknięta została najtrudniejszą mistrzowską trasą.
Podobnie rzecz miała się z mistrzostwami świata w Sallanches 1980. Wówczas zawody ukończyło ledwie 15 (!) zawodników, a zwyciężył Bernard Hinault. To są wyścigi, często podawane jako najcięższe, i w formie i w „treści”.
Innsbruck 2018 może być podobny. Będzie koszmarnie trudny. Będzie techniczny, wymagający, długi i wymęczający do bólu. Długość trasy w przypadku zawodowców nie wywołuje jeszcze zaskoczenia – 265 km – ale już przewyższenie i owszem – sięgnie niemal pięciu kilometrów (!), dokładniej mówiąc – 4670 metrów. I to już zaskoczeniem jest; bo będą to niejako górskie mistrzostwa świata.
Zawodnicy, mistrzowie „kreski”, tacy jak Mark Cavendish, Marcel Kittel, Nacer Bouhanni czy John Degenkolb nie mają czego tam szukać. Bo i ile jeszcze mogą dojechać w grupie z Kufstein (miejsce startu) do Innsbrucka – około sto kilometrów mocno pofałdowanej trasy – to już rundy, wytyczone wokół Innsbrucka pozbawią ich i chęci do jazdy i sił na pokonanie podjazdów. Sześć rund, które wyznaczone zostały na południe od Innsbrucka to podjazd za podjazdem. Zaś jako wisienkę na torcie zawodnicy otrzymają rundę siódmą, która mimo że pokonana zostanie tylko raz, będzie koszmarnie wręcz trudna, bo kolarze będą musieli wbić się w wąską drogę i niezwykle stromy podjazd pod Gramartsboden-to podjazd o długości trzech kilometrów, ale w szczytowym momencie przekraczający 25%. Niektóre liczniki w tym miejscu pokazują stromiznę rzędu 27%. Z tego miejsca pozostanie już „tylko” zjazd techniczną drogą – wąską i krętą – w stronę Innsbrucka i dojazd do mety. Zlokalizowanej w tym miejscu.
Rzućmy więc okiem na tą tyrolską „rzeź niewiniątek”, i zastanówmy się nad słowami Petera Sagana z konferencji prasowej, mającej miejsce tuż po zdobyciu trzeciego tytułu mistrzowskiego. Konferencja miała miejsce w Linzu, czterdzieści minut od miejsca, gdzie byliśmy, i gdyby nie konieczność zdążenia na lotnisko, miałbym szansę tam być. Kilku kolegów, którzy byli ze mną na objeździe trasy, później dotarli na konferencję Sagana.
Mówił on, że wbrew pozorom – gdy znał już trasę przyszłoroczną – podejmie się próby czwartej obrony tytułu. Że fakt, iż waży znacznie więcej od górali, nie jest dla niego rzeczą, którą by się przejmował. Że odpowiednio dobrany program startów, treningów i zbicia wagi może przynieść pożądany przez niego, acz równie znienawidzony przez rywali efekt. Że w końcu w Bergen zrobili na podobnej długości trasy przewyższenie sięgające trzech kilometrów.
Tak. Tylko dostrzegam jeden problem – w Bergen przewyższenie było rozłożone na całą długość trasy, jeździli rundami, i nie było na niej „ścianek”. Zaś w Innsbrucku nie dość, że kumulacja podjazdów wypadnie pod koniec trasy, to jeszcze są podjazdy, takie jak Igls, czy wspomniany Gramartsboden, noszący inną nazwę „Higway to Hell”, są już typowymi „ścianami”. I o ile Igls, pokonany sześciokrotnie zostawi wiele mleczanu w mięśniach, o tyle już pokonanie Higway to Hellto inna para kaloszy…
W czasie konferencji prasowej, na której przedstawiano nam przyszłoroczną trasę, padło wiele pytań w wielu językach. Wiele dotyczyło tego, że UCI postanowiło dać szansę ponoszenia koszulki w tęczowe pasy któremuś z klasycznych górali, który szans na klasycznych trasach mistrzowskich nie ma żadnych.
Ja zaś, w czasie rozmowy z przedstawicielem UCI powiedziałem jedno zdanie. Everyone against Sagan, even UCI. I zapadła cisza. Przedstawiciel UCI nie podjął tematu.
I gdyby Sagan był normalnym, przewidywalnym kolarzem, nie postawiłbym na niego złamanego grosza w przyszłym roku.
Ale że Sagan to Sagan, to nie wypowiem się w temacie jego szans na zdobycie czwartego tytułu z rzędu. Bo on lubi zaskakiwać. Lubi być nieprzewidywalny. I wyraźnie dobrze czuje się w białym, z tęczowym dodatkiem na piersi…
W kolejnych wpisach przybliżę przyszłoroczną trasę. Jest ona taka sama dla elity kobiet, tyle że one pokonają ostatnią pętlę tylko raz, i nie będą wjeżdżały na pętlę północną z odcinkiem Higway to Hell.
Na zdjęciu tytułowym widać dokładne miejsce, gdzie wyznaczona została linia mety. Między teatrem a zamkiem. Aktualnie trwa przebudowa tego placyku; na przyszły rok będzie całkowicie wyremontowany.
Kilka razy pobawiliśmy się tam w finisze. Jeden z nich był mój.

Komentarze