WIEŻA BABEL, CZYLI AREA 47. MIEJSCE STARTU DRUŻYNOWEJ JAZDY NA CZAS, INNSBRUCK 2018


NICZYM TEN OSIOŁEK, CO UMARŁ Z GŁODU STOJĄC MIĘDZY ŻŁOBAMI, BO NIE MÓGŁ SIĘ ZDECYDOWAĆ, Z KTÓREGO MA ZJEŚĆ, PODOBNIE ZACHOWYWAŁA SIĘ MŁODZIEŻ, OGLĄDANA PRZEZE MNIE W MIEJSCU, NAZWANYM AREA 47.
ZACZNIJMY JEDNAK – WYJĄTKOWO! – OD POCZĄTKU, CZYLI WYJAŚNIENIA, CZYM JEST RZECZONA AREA 47. 
Wyobraźmy sobie, że masz taki oto, dziwny sen. O ile statystyki nie kłamią, to dla zdecydowanej większości czytelników jego sens będzie dobrze znany, bo dotyczy bezwładnego spadania z czegoś wysokiego. I najczęściej z fazy snu budzi nas ten charakterystyczny moment strachu, tuż przed zderzeniem z ziemią. Ponoć to jeden z częściej śnionych snów. Stajesz bowiem – już w realu – na niewielkim drewnianym domku, któremu bliżej do szopy, niż kwatery mieszkalnej. Ma on jednak ze trzy metry wysokości. Stajesz bez uprzęży na daszku, musisz też podejść do jego krawędzi. Nic a nic się nie trzęsiesz; to na pewno drży ów daszek, poruszany ostrym, alpejskim powietrzem. Krok przed tobą naturalny zbiornik wodny, nieco tylko pogłębiony w wyniku prac różnej maści inżynierów. I Heńka z łopatą. Wiesz, że woda jest głęboka, co wcale nie uspokaja twoich rozchwianych emocji, i mimo że umiesz pływać, to specjalnie pewnie się nie czujesz. To jak z tym lękiem wysokości; nie mam lęku wysokości, ale czuję uzasadniony respekt przed jebnięciem o ziemię z wysokości piętnastu metrów. Ubrany jesteś w kombinezon do pływania, który nieco krępuje ruchy, ale i izoluje od chłodnej wody. Zbierasz się w sobie. Robisz ów krok, który może dla świata jest malutkim, ale dla ciebie – jest olbrzymim. Spadasz na sporą, napompowaną poduszkę powietrzną. Zatrzymujesz się na niej; nie jest na tyle mocno napompowana, by samodzielnie się od niej odbić. Gdy już uspokoisz serce, zaczynasz się czołgać we wskazane przez znaki miejsce. Widzisz tą plamę, do której masz się doczołgać bardzo wyraźnie; poducha porusza się wraz z tobą, w końcu leży na wodzie. Doczołgujesz się. Kładziesz na plecy. Czekasz.
Para twoich kolegów z tyłu, unisono, skacze w dokładnie to samo miejsce, na którym ty wylądowałeś. Czujesz, że powietrze gwałtownie wzbiera ci pod plecami, poducha gwałtownie naciśnięta ciężarem dwóch ciał w jednym miejscu napręża się po przeciwnej stronie, równie gwałtownie wypychając cię w górę. Wyrzucony w powietrze zataczasz wysoką na kilka, kilkanaście metrów trajektorię i uderzasz z pełnym impetem o wodę.
Blubbing. To jest właśnie jedna z niemal czterdziestu atrakcji dla dużych dzieci, zgromadzonych na obleganej przez turystów Area 47 w Otztal.
Miejsce, w którym młodzież nie może się zdecydować, gdzie pójść najpierw, mając tak duży wybór atrakcji na równie dużym terenie, że patrząc muśniętym szaleństwem wzrokiem stoją dłuższą chwilę na środku parkingu. Najczęściej drgną dopiero wówczas, gdy tuż nad ich głowami przeleci na bungee inny przedstawiciel pokolenia przełomu wieków, wrzeszcząc ze strachu i śmiejąc się jednocześnie. Wówczas to rozpierzchają się na wszystkie strony, po dłuższym czasie spotykając się dopiero na stołówce.
Area 47. Nazwanie tego miejsca „parkiem wodnym” może nieco wprowadzać w błąd, bo mnogość zgromadzonych tam atrakcji wcale nie w każdym wypadku związana jest z wodą; jest mini skocznia narciarska (lądowanie w wodzie), kilka skoczni do wody z wysokości (najwyższa sięga 27 metrów!), opisany blubbing, są skałki wspinaczkowe, park linowy, skoki bungee, tor spływowy dla kanoe, park motocrossowy, górska trasa zjazdowa dla rowerów, tor przeszkód, podwieszony pod stojącym tam mostem, kilka zjeżdżalni, wyciągarka do nart wodnych, tor dla specjalnych samochodów, trasa do przejścia w górskim potoku i sporo, sporo miejsc noclegowych, wraz z oczywiście jednym, dużym gastronomicznym. I obsługuje to wszystko tygiel narodowościowy; usłyszeć tam można większość z europejskich języków, dlatego nieformalnym językiem oficjalnym Area stał się angielski. Osobiście w czasie pobytu tam słyszałem bardzo charakterystyczne, i wypowiedziane z typowo polską swadą przekleństwa lżejszego kalibru, i bynajmniej nie ja byłem ich autorem…
Z dokładnie tego miejsca wystartują zawodnicy do drużynowej jazdy na czas podczas mistrzostw świata, Innsbruck 2018. Baza drużyn zorganizowana będzie na parkingu w Area 47, stamtąd też zawodnicy ruszą, by po 62,1 km dotrzeć do mety w Innsbrucku, pokonując po drodze przeszło 427 metrów wzniesienia.
I niech te 427 metrów nikogo nie zwiedzie… bo upchnięte są one niemal na odcinku między 40 a 45 km trasy, i tuż po samym starcie rywalizacji. Mówiąc krótko; zawodnicy ruszą z Area 47, od razu dostaną w nos niewielkim podjazdem, potem do 40 km będą mieli płasko lub z tendencją spadkową (to Alpy, proszę to „płasko” traktować jak na Alpy przystało, a nie na jak na nasze, płaskie jak stół Mazowsze…), by na 40 kilometrze zmierzyć się z niemal pięciokilometrowym podjazdem. Potem już do samego Innsbrucka będzie prawie z górki…
Kolejna z ciężkich, tyrolskich tras, czekająca na kolarzy w przyszłym roku. Kolejna, nie pozostawiająca nic przypadkowi. Kolejna, wymagająca technicznie. 
Zawodnicy, jak i do jazdy indywidualnej będą musieli ruszyć mocno rozgrzani; od razu bowiem czeka ich niewielki podjazd.
I ciekawe ilu z nich, stojąc na starcie, tuż przy takiej ilości wodnych i nie tylko wodnych atrakcji, pomyśli „a może pizgnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady”, rzecz jasna mając na myśli widzianą z kilku metrów największą przestrzeń rekreacji i zabawy w Austrii…
Area 47 przygotowuje się na kolarzy.
Kolarze przygotowują się na cierpienia.
Kibice przygotowują się na niewątpliwie piękny, acz wycieńczający spektakl…

Komentarze